Licznik

środa, 31 października 2012

(...)


Pewnego razu czas chciał zatrzymać się na chwilę
Ale chwila była płocha, była tylko sobą
I nie chciała zmieniać biegu nowych zdarzeń.
Więc spróbował namówić wieczność, by spojrzała
W lustro, zobaczyła swoje nieskończone piękno,
By uszczknąć wtedy odrobinę z jej odbicia...
Piękna jesteś, wieczności, powiedziało lustro,
Ale piękniejsza była tamta chwila, której już nie ma.
Czas nie może po nią wrócić, powiedziała wieczność.
Lecz lustro odparło - w takim razie piękniejsza
Od ciebie została jeszcze pamięć...

poniedziałek, 22 października 2012

Berlin, Berlin, Berlin...



Berlin - nazwa, jak wiele innych, niemalże. Dwie sylaby, sześć liter. Pierwsza sylaba nieodparcie kojarzy się ze słowem "Bär" (niedźwiedź). Nieprzypadkowo. To herb i jeden z symboli miasta, choć językoznawcy wskazują na ściślejszy związek nazwy ze starosłowiańskim "brl" - bagno, moczary. Pewnie też tak jest, ale dzisiejsza stolica Niemiec, to bardzo schludna i stosunkowo bezpieczna metropolia, przyjazna dla każdego przybysza, który chce i umie się w jakikolwiek sposób porozumieć z jej mieszkańcami. Mało przyjazna dla tych, którzy przyjeżdżają tu w celu popełnienia wykroczenia lub przestępstwa... Dobra opcja. Kiedy przyjechałem do Berlina po raz pierwszy, mogłem podziwiać jeszcze tylko wschodnią jego część. Był rok 1986. Nad Bramą Brandenburską latał wojskowy śmigłowiec, a na odległość bliższą niż kilkaset metrów od Muru Berlińskiego, który dzielił dwa niemal diametralnie różne światy i dwa różne miasta, noszące zasadniczo tę samą nazwę, lepiej było nie podchodzić, chyba, że ktoś zamierzał popełnić "samobójstwo". Mimo tego, stolica NRD robiła i tak na przybyszach z państw "bloku socjalistycznego" duże wrażenie. Wcale "Nieświętej" Pamięci Niemiecka Republika Demokratyczna była bowiem "wizytówką", państwem "reklamowym" socjalizmu - mającym pokazać, jak fantastycznie i "komfortowo" żyje się PRZED Żelazną Kurtyną. Mogłem zatem sprawdzić to, zamawiając w kawiarniach stosunkowo ekskluzywne cocktaile, jakich nie dane mi było wypić w mojej ojczystej Polsce. Odwiedzić (już tylko, niestety) sklepy typu "Exquisit" (nie to samo, co nasz ówczesny "Pewex"), gdzie "wybrańcy" mogli kupić drogie i luksusowe ciuchy. Ale nawet w sklepach dla przeciętnych obywateli towarów było znacznie więcej niż u nas. Nic dziwnego, że wróciłem zauroczony - przede wszystkim jednak atmosferą tamtego miejsca. Następnym razem byłem w Berlinie dopiero w 2008. I czułem się jak w bajce. Gościli mnie bowiem dużo bardziej niż przeciętni Berlińczycy, co poczytuję sobie za niezwykłe szczęście. Pobyt u nich w domu, gdzie mogłem uczestniczyć w ich codziennych rytuałach, był osobliwie niepowtarzalnym przeżyciem, czymś, co pozostawia bardzo miły ślad w pamięci. Rozmowy o życiu, o sztuce, o specyfice miasta i nowinkach z nim związanych na tarasie jednego z domów okręgu Prenzlauer Berg, sprawiły mi ogromną przyjemność, nie mówiąc o spacerach po centrum miasta. Powrót stamtąd przypłaciłem wtedy ponad tygodniowym przygnębieniem, melancholią, apatią, niezgodą na stan faktyczny polskiej rzeczywistości... Ale cóż. Tydzień temu powrót z Berlina nie był już takim szokiem (to niezły postęp mojej ojczyzny, jak na cztery lata). Co nie zmienia faktu, że wciąż nawet krótki pobyt tam był czystą przyjemnością w niemal klinicznej postaci. Kilkakrotnie jacyś obcokrajowcy z Francji lub Anglii pytali mnie w Berlinie o drogę. Czułem się wspaniale, mogąc wskazać im chociaż orientacyjny kierunek. Zawsze wtedy przychodziło mi na myśl, że skoro traktują mnie jak autochtona, to mogę się nim czuć, choćby przez chwilę... Przyznaję bez głodzenia w ciemnym lochu i wyrywania paznokci - Berlin jest miastem moich marzeń, moją drugą "ojczyzną". Około północy, wracając z nocnego spaceru, spotkałem na torach tramwajowych mysz. Ponieważ nie uciekała przede mną, zdążyłem zapytać (oczywiście po niemiecku!): "Jak leci?". "Cóż, jak widać..." - odpowiedziała mysz. "Pewnie mnie więcej nie zobaczysz, bo warunki są dla mnie ciężkie, ale i tak będę tu dłużej niż ty... Zdechnę szczęśliwa". I pobiegła w stronę jednego z ogrodzonych parkanem placów budowy, gdzie rzeczywiście już niedługo nie będzie dla niej dogodnych warunków do życia, bo powstanie coś, co da Berlińczykom kolejny powód do dumy, a turystom - do zachwytu tym miastem.