Komu
zimno w nogi, bo ma płaskostopie, kto sam tylko nektar współistnienia żłopie,
kogo ząb sumienia nie rwie z odrętwienia, kogo umysł nigdy nadto nie zaswędział
na wszystkich premierach premiera orędzia, komu w mroku wzroku niecny cel
przyświeca i lubi dorzucać mokrych drew do pieca, kto przez rymu tego czar jest
wciąż nietknięty, kto pod czaszką chowa same blade skręty i mózgu mu sflaczała
już cała połowa, a z wierzchu czeskim złotem pokryła się głowa, komu mowa
kwitnie bujnie na trawniku, kto nakazów lubi narobić bez liku, kto udaje, że
się różni znacznie od pawiana, trzęsąc krasną dupą niczym do kankana, kto
oblicze swoje widząc w lustrze z bliska, zaraz myśli płowe z sensu sobie iska,
po rozumu stracie wcale nie rozpacza, lecz płacz w pustym, suchym śmiechu tylko
macza, kto nie ma też nigdy żadnej wątpliwości i prawo do racji zawsze sobie
rości, tekstu tego lepiej może niech nie czyta (bo go czeka bania - sensu
stricto - zryta).
Nie
przepraszam Cię, Ojczyzno, za to, że znów oglądałem się za innymi krajami. Ani
za to, że Cię tak chętnie zdradzam. Choć powinno mi być z tego powodu przykro,
to wcale nie jest. Mam ambicję zostać kosmopolityczną szują. A ten tekst podlałem podle subiektywnym sosem żalu za
wszystkim, czego mieć od Ciebie nie mogę. Bo nie.
Dzięki
Ci, Boże, że mogę czasem w Ciebie wątpić. Że mogę nie trawić celulozy, tworzyw
sztucznych i głupiego gadania. O kadziach ze smołą, gdzie mnie będą z byle
jakimi grzesznikami mieszać wielką łychą, kiedy ja się mieszać z pospólstwem
nie chcę. Bo jestem mizantropem. Szczerze - to nie pamiętam, kiedy się
urodziłem, bo miałem wtedy za małą pamięć, nie pamiętam więc, czy wrzosy kwitły
wtedy na łąkach fioletem. I nie wiedziałem też, co to za czasy, co za obyczaje,
co to za kraina. Jak mogłem pomieścić się w główce kapusty - niepojęty fenomen!
Zaświadczenia na to żadnego w szpitalu nie dawali, ani tym bardziej ten chłop,
co miał to pole z tą kapustą. No, ale w sumie to i tak super, że nie urodziłem
się królikiem Bugsem, że za to mogę czasem strawić rzeczywistość, mimo, że jest
niekiedy sto razy mniej smaczna od niektórych tworzyw sztucznych i bardziej
włóknista od celulozy. Że nie jestem hurysą na muzułmańskim nieboskłonie, choć
mnie - samca - nic w katolicyzmie nie czeka, prócz pokuty za mniej lub bardziej
niewybredne formy samczego relaksu. Wiem natomiast, że urodziłem się
malkontentem i mam już czerep wielki jak Brytania, w którym mnie chronicznie
łupie z wściekłości, że znaczna część mojego plemienia jest błogosławiona szczeblem z drabiny Jakuba
i namaszczona olejem świętym z pierwszego tłoczenia. A ja gdy się z nimi witam,
to się od razu żegnam. Że spory procent współobywateli pozostawia swój ślad na
ojczystej ziemi, w miejscach ku temu absolutnie niewskazanych, w każdym razie -
nie w toalecie. Że tłuczonych w ciemię, ponurych klaunów z dyplomem kółka
różańcowego uprawnia się do działań na rzecz
społecznej szkodliwości. I zamiast układać kostkę brukową tępym czołem,
piszą instrukcje, jak układać kostkę Rubika bez użycia płata czołowego za
pomocą bengalskiego popierdywania. Podejmują za mnie decyzje - jaki powinienem
mieć iloczyn, jaki iloraz, w jakiej pozycji powinienem siadać na sedes, żeby
nie było turbulencji i jaki mieć kąt pochylenia, żeby osiągnąć optymalny odrzut
przy wylocie. I to jest piękne. Kiedy odwiedzam zoo, nie chodzę zbyt blisko
klatek z dziką zwierzyną, szukając śladów pokrewieństwa. Stanowię establishment
stworzenia. Lecz najbardziej tęsknię do tego, żeby w przyszłym wcieleniu zostać
rekinem. Taki rekin jest doskonały w swoim gatunku - od 350 milionów lat nie
podlega już ewolucji. Bo lepszy nie będzie, tymczasem ja wciąż mogę, co
oznacza, że powinienem się starać. A nie chce mi się nawet myśleć o tym, ani o
tym, że topnienie śniegu może być w moim kraju z jakiegoś niewiadomego powodu
lukratywne dla instytucji zajmujących się odśnieżaniem. Zwłaszcza gdy
wszystkich niedoświetlonych urzędników posadzi się rzędem na zaspach z
opuszczonymi spodniami, a honoraria wypłacać się im będzie w błocie. Na
przykład, taki urzędnik, mógłby zarabiać nawet sto tysięcy złotych w błocie - w
końcu mielibyśmy bogactwo naturalne, to by było nas stać. Natura jest naszym
sprzymierzeńcem w pewnych okresach. W zimie najlepiej opłaca się wytwarzać
ciepło, w lecie na odwrót. W Polsce powinien być nieograniczony popyt na mądrość,
niezależnie od pory roku. Ale nie jest. Bo nie.