Licznik

niedziela, 28 grudnia 2014

Limeryki am(oralne)

Lingwista z okolic Rybnika
Gdy z paniami różnymi się stykał,
To, choć bardzo go o to błagały,
By wydobył potencjał swój cały,
On używał wyłącznie języka.

Cukiernik pewien z Ligoty -
Dla odmiany, czy może dla psoty -
Lodami gratis swoje klientki raczył,
Podając je – wiadomo - na czym
I przemroził sobie klejnoty.

PSYCHO-KULINARIA

Wczoraj zrobiłem sos pomidorowy – pięknie i gęsto kuszący konsystencją, aby leczył mój głodny nastrój, aby wnętrzności mógł wypełnić mi niczym pomidorowe ukojenie. Gdy nakładałem go do słoika, kapał tak powoli, że przy każdej skapującej porcji sosu ślina niemal całkowicie wypełniała jamę ustną. Aby potem w lodówce na chłodno poznały się wszystkie składniki i rozgrzały własną pieszczotą. By dać im czas na tęsknotę za ponownym spotkaniem z moim podniebieniem. Przyznam szczerze – spodziewałem się, jak będzie smakował następnego dnia, bo przecież musiałem go wcześniej skosztować. Nie lubię przykrych niespodzianek... 
Jest dzisiaj. Wracam z pracy. Wyjmuję słoik. Wlewam do rondelka... Jest rzadki. O mało nie wylewa się przy tym ponad brzeg. Rzadki jakby był pod ochroną, jak stężenie moich pozytywnych uczuć do istot bezmyślnych i jak stężenie ich myśli na milimetr sześcienny ich umysłu. Usiadłem, bo trudno było mi uwierzyć w to wszystko. Byłem załamany i zacząłem podejrzewać się o chorobę psychiczną. Powąchałem sos. Pachniał... pomidorowo. Więc niby wszystko w porządku. Niby. Może dodałem coś pozornie gęstego, co po jakimś czasie robi się, zwłaszcza w chłodnym miejscu, rzadkie? Ale co? Rozpacz. Niepewność. Załamanie nerwowe. Jestem chory. Niemożliwe. Trzeba zacząć wszystko od początku. Idę do lodówki, otwieram drzwi, sprawdzam półki... A tam w innym miejscu stoi słoik – taki sam – z sosem pomidorowym. I wtedy przyszło olśnienie! Tydzień wcześniej schowałem resztkę zupy pomidorowej...


poniedziałek, 24 listopada 2014

Mao ważny tekst

Mao Zedong – cytaty: „Konieczna jest polityka utrzymywania ludzi w stanie głupoty.”, „Chiny nie utoną w morzu, ani niebo się nie zawali z tego powodu, że brak jest jarzyn i mydła. Trudności rynkowe wytrąciły ludzi z równowagi, tak, że wszystko ich denerwuje. Nie ma to żadnego uzasadnienia, chociaż ja sam jestem zdenerwowany. Szczególnie źle czuję się przed północą. Wtedy biorę pastylki i czuję się lepiej. I wam radzę spróbować tych pastylek.”

Ja subiektywne i wnerwiające oraz ja obiektywne i Mao Zedong sądzimy, że masę ludzkiego bezhołowia należy siłą zagnać do roboty a potem do chlewu i wygłodzić odpowiednio, wtedy będzie wierna i posłuszna. Jeszcze król Tyranozaurus w „Dziejach żywota na globie” wyrył to własnym pazurem, co potwierdzają archeolodzy. Ludzi wtedy nie było, tylko Adam i Ewa i nie mieli ślubu, bo nie było jeszcze księdza. Samowolnie się brali za co tam akurat im przyszła ochota, niemniej, szczerze powiedziawszy, wyboru nie mieli specjalnie dużego. Ale za to potrzebna jest specjalna polityka utrzymania bydła w stanie głupoty. Znany i ceniony przez wszystkich pediatrów hodowca Ekstazy Truteń-Bzyk zrewelacjonizował system edukacji i opracował metodę zmniejszania główki już u niemowląt za pomocą wyolbrzymionych pojęć. Dodatkowo szyć trzeba też bardzo małe czapeczki, koniecznie z mikrogumy. Ale jeszcze wygodniej będzie w przyszłości, jeśli dzieciom przy porodzie będzie się od razu zakładać termokurczliwy czepek - jako dobrą wróżbę. A potem będą w gorącej wodzie kąpane. Ten projekt jest akurat jeszcze w fazie dogotowywania. Gdy dzieci hodowlane wyklują się już z czepka, pójdą do specjalnej szkoły. Uczyć się tam będą różnych bezstresowych przedmiotów, np. smartfonu albo katalogu AVONa i, że się nie robi siku na włączony wentylator. Również poznają nazwy dni tygodnia, ale nie wszystkie, bo w sobotę i niedzielę się nie chodzi do szkoły, więc się nie trzeba uczyć. I nie na pamięć, tylko na wyczucie i ogólną orientację w terenie. Dzieci muszą się, mimo to, bardzo starać, żeby im główka nie spuchła, bo w drzwiach jest ogranicznik i jeśli mają za duży rozmiar, nie przechodzą do drugiej klasy. Bo klasy są dwie – pierwsza – na parterze i pierwsza pięćdziesiąt dziewięć na pierwszym piętrze – ale to już jest szkolnictwo wyższe. Czyli nie ma klasy średniej, bo wszyscy są równi i dostają kanapki z zerem, żeby dzieci z zerówki nie czuły się gorsze. A gdy ktoś się źle poczuje ze względu na brak mydła, czy też brukwi na obiad, należy wziąć tabletkę Mao Zedonga. Zastanawiam się, dlaczego cenione przez nas obu wartości, nie są dla innych równie cenne. Morza i oceany podzieliły tak wyraziście punkt widzenia i światopogląd, a tymczasem wielu ludzi nie chce tak łatwo ich dzielić, choć głębie ich bezmyślności są równie bezkresne, jak ocean. Zatem nie należy w ogóle przypuszczać, co będzie, gdy zaczniemy masowo przypuszczać. Przypuszczalnie koncentrat przypuszczeniowy lub obóz koncentracyjny przypuszczeń (w domyśle). Od przypuszczeń główka może spuchnąć i zostaniemy w zerówce.
W tekście wystąpili:
Ja subiektywne i wnerwiające (ta sama osoba, będąca ze sobą w stałym związku)..................2,25$
Ja obiektywne (osoba fikcyjna)..................................................................................................0,00$
Mao Zedong............................pośmiertne Grand Prix – Złoty Strzał z Czołgu na placu Tian’anmen
Kim Dzong Un (duchem)..........................................................................Złoty Cielec w Pjongjangu
Ekstazy Truteń-Bzyk (architekt postmodernistycznej przyszłości).....1,000000$ (plus uwielbienie!)

wtorek, 11 listopada 2014

Wahanie


Ubóstwiam boski, sztuczny zgryz złośliwych metafor. Ich uśmiechy sztucznie słodkie, doprawione łyżką naturalnego dziegciu. Lubię makatki z jeleniem parzącym się z łanią na zielonej, słonecznej polanie. I Makbeta w lesie Birnamskim nawet lubię. I życzliwie serdeczną schadenfreude czuć lubię, gdy pięknym kłamcom odbiera mowę i pośród szpetnej prawdy muszą żyć niemi. Lubię ich wyraz twarzy. Lubię mu się przyglądać, bo jestem wzrokowcem.
O mój mętny wzroku, już ja ci nie ufam,
Gdy ufo mknie cicho po niebie galopem,
Nity mu się srebrzą i nagrzewa rufa,
Bo ma silnik stary na kosmiczną ropę.
Spalin fizelina, oparów poczwary
W wysokim podskoku pod spadzistym stokiem
Wciągają mgieł skarpety całkiem nie do pary
Z tertahydropaliwa gęstego obłokiem.
Może pulwer z jakimś zgubnym minerałem
Niechcący mi w barze ktoś do wódki dodał
Bo wczoraj z kosmitką we śnie się widziałem
I bardzo też brzydka była tam pogoda.
Lubię słowa ubrane w czarny, obcisły lateks, gdy z nimi obcuję sam na sam, gdy się zabawiamy - oczywiście rozmową - a jeszcze bardziej, gdy spuszczam je ze smyczy i biegną oznaczyć swoją dominację, warcząc niczym rasowe, tresowane motocykle, wykarmione słodkimi oktanami. Słyszycie? Lubię też słowa dziarskie, lecz nieco swawolne i wieloznaczne. Soczyste, wieloowocowe smaki, co na polach czerwienią się i czernią niczym rewolucyjne sztandary. Razcwietajut, nie rozkwitają, bo to całkiem inne brzmienie, wyzwolone przez Czerwoną Armię hemoglobiny, z którą prosto z serca jak pieśń płynie. Lubię katapulty znaczeń i ich połyskliwe ołtarze, na które spadają, ociekające potem krwistą emfazą. Lubię chłodne emocjonalnie uściski niektórych wspomnień, które odchodzą w niepamięć, jakby emigrowały do Ameryki po lepsze samopoczucie niż to, jakie mogłem im z litości ofiarować, żeby się nie czuły jak ofiary i nie sądziły, że jestem nieczuły. Ale najlepiej, jeśli nie czekają, aż odprowadzę je na dworzec, bo nie mam już zwyczajnie na to ochoty i czasu. Moje myśli mają szorstką sierść, szorstką skórę, pod którą przeczucia ocierają się o siebie jak dreszcze. Dlatego lubię wdychać zapachy myśli o ludziach, których lubię i lubię te myśli głaskać, bo ich sierść jest gładka od głaskania, a skóra miękka od myślenia o nich. Moje nozdrza pełne są ich zapachu. Niektóre związki przedostają się z płuc do krwiobiegu. To dzięki nim czuję się mocniej związany ze światem, a nie tylko mocniej spętany. Mam też we krwi wiele obcych ciał - nie wiem do końca - czy żywych, bo moje żyły i arterie są kanałami pełnymi wygłodniałych szczurów, żywiących się czym popadnie. Rozkoszą żywią się łapczywie, nie zostawiając resztek. Ale obawą zbyt często gardzą, dlatego ją wciąż czuję.
Siedzi jak dziurkacz na dębie. Dąb, zupa z trupa, zębowa z dziurkami. Strzeżcie się dzięcioła! Przyfrunie zwabiony tysiącem wijących się larw z origami. Hefajstos wykuje mu dziób spiżowy skraju, pióra zapłoną promieniami zachodzącego słońca, które uśpiło na moment jaskrawe zegary, gadatliwe od zająknienia. Głąb przemówi z głębi zapomnianą przez Boga i ludzi wymową i roztkliwi oplecione wiatrem źdźbła. Wiatr zrzuci pod nogi sombrero i przydepnie butem bury błota botoks. Spuchną drzew konary.  I zrobią  z dupy średniowieczne pulp fiction jesieni. Kiedy namokną we mgle, dzięcioł będzie się na nich wahał jak na obgryzionych z mięsa piszczelach, żeby swój ptasi móżdżek ukołysać, uporczywie znękany. A potem znowu głowa zacznie mu wibrować złowieszczym tremolo. Stuk puk, stuk puk... - Ktoś ty? - Ja, to ja. - Czyli kto? - Ten, który puka, wcale nie przez grzeczność. Pukam, żebyś wiedział, że tu jestem. I nawet, jeśli mnie nie wpuścisz, i tak kiedyś wejdę. Z drzewa życia wyjadam robactwo. - Czyli to nie serce? Każdy znak zapytania może mieć jeden lub dwa zakręty a każdy z nich jest zbyt niebezpieczny dla kropki, bo ciągle z nich wypada. Każdy znak zapytania może mieć jeden lub dwa sekrety. Kropka nie ma do nich dostępu. Jest za mała, żeby tak wysoko sięgnąć, ale czuje, że to ona będzie się śmiała ostatnia. Strzeżcie się dzięcioła, bo was wystuka w pień! Mam gdzieś dwie tak samotne myśli na dalekich brzegach, że się za życia nigdy nie spotkają! Jedna na północy dygocąc z zimna, chowa się pod wieczór. Druga na południu z gorąca tli się jeszcze nad ranem. Każda z nich jest o tym, żebym dożył końca. Obie nie chcą nic więcej. A ja bym chciał...

poniedziałek, 10 listopada 2014

(...)


Jeden facet strasznie brzydki
Jadł na plaży świeże frytki
A pod wiatr na długim molo
Drugi stał i sypał solą

niedziela, 28 września 2014

Jesień


znów potrzebuje
mych nastrojów
pamięci coraz
mniej odległych
cichnących kroków
w pełnej szeptu
rozkołysanej
wiatrem alei

przychodzi biegiem
rzeczy ulotnych
których istnienie
znaczy wciąż wiele
milcząc patrzymy
na brzegach powiek
czas wiesza ciężkie
swoje cienie

patrząc milczymy
by niechcący
żal nie wydostał
się przez słowa
którym tak trudno
go odmierzyć
że zastygają
w dziwnych pozach

chciałaby mojej
duszy powić
przeczucie sypkie
jak w zegarze
że można każdej
nowej chwili
co chwilę nowe
nadać tchnienie

(prawdopodobnie 2000 rok)

środa, 24 września 2014

Intencja

Błagam, nie czytajcie tego wiersza
od tyłu – nawet na bezrymiu,
w pełnym blasku Lucyfera,
bo ma litery i tak dość czarne.
Od tak dawna nosi mój zapach,
że trzeba by go dać do czyszczenia.
Nie czytajcie go, jeśli łaska,
bo jest wolny i nie daje się podejść
ani uwiązać, by strzec kochanków
przed ich obojętnym wzrokiem
po wiekach wzajemnego zapatrzenia
ani obwąchać przez bezmiar
niesłownego zachwytu,
który obiecał udawać melancholię.
Błagam, nie czytajcie tego wiersza
w zamkniętych pomieszczeniach,
bo was opęta bezkresem,
z którym musi się natychmiast połączyć.
Urodzony na rozstaju krętych dróg,
gdzie zakopał ufność dobrym wiatrom,
póki jej nie rozgrzebią jak padliny.
W czaszce nie osiądzie jak kurz,
bo go można zetrzeć jeszcze w uniesieniu.
Droga kończy się tak nagle
jak odcięte ucho van Gogha,
bada palcem otchłań rany,
gdzie czerwie powiją zmrok.


A chciałem go napisać,
by był dobry
dla innych...

poniedziałek, 25 sierpnia 2014

Jednym zdaniem


Doświadczenie regularnie smutne jest z reguły w cyklu dwudziestoczterogodzinnym z przerwą na zły sen i to naukowo dowiedzione - Profesura Okręgowa potakuje, siedzi przy długim stole, pokrytym naukowo ciemiężonym suknem na dębie i kiwa łebkiem, że tak, je t'aime, я тебя люблю, za ten łebek na sprężynce jeden owaki został noblistą per procura, najpierw jednak został obudzony z rana w fatalnym Dagestanie, bo myślał, że mu się przodomózgowie cofnęło ze dwa przystanki w stronę centrum, ponieważ tam akurat zgubił wczoraj sto rubli na trasie Moskwa - Pietuszki i od razu mu coś nie pasowało, a kiedy podszedł ostrożnie i cichutko do lustra, które montowało po ciemku, żeby się błona światłoczuła nie naświetliła, dwóch rzekomych dermatologów w czarnych płaszczach z ludzkiej skóry, to już wiedział, co - nie było to duże, miało dwie dziurki w takim, co to wszystko można tam wepchać i kilka innych, wystarczająco twarzowych, otworów, lecz żaden od postrzału, który właśnie obudził go był tak nagle i tak wcześnie, zwiędłe kwiecie w środku lata, zwiędłe i zbutwiałe - dwudzieste pierwsze stulecie - wokół smród i wielka strata, w całym hożym świecie, na ścianie fotografia - niedźwiadek smutny, naukowo doświadczony przysiadł zaś niewidoczną pszczołę, co się okazuje, bo na drugiej fotografii owad wylatuje mu radośnie z pyska, z tej okazji, że miś ziewa, czyli fotografie вме́сте dwie, na podłodze futro z tego niedźwiedzia, na stole wczorajsza niedojedzona jajecznica, lekko pół ścięta, smutno zawiedziona, nadgryziona kromka chleba, suchy chleb bez życia, bez emocji, bez masła, wolno schnący ku przepaści swego jestestwa i bytu sensu stricto, w maśle pet z filtrem jak obrona przeciwlotnicza Stalingradu, z duszą zduszoną niczym słowiańska łza, zapita odkapslowaną wódką Столичная z bazaru, bez akcyzy, smak rozpuszczalnika, jesień nadchodzi paskudna jak Jesienin, bezduszne milczenie cyrylicą na łamach zrzuconych na podłogę gazet, także pogłowie bydła spadło wprost w kałużę smutku w deszczowy poranek, krowy dudnią wymionami o parapet, nie chce im się pogławiać, warunki skrajnie ekstremalne i naukowo dowiedzione, no i ten postrzał, nie dający wciąż spokoju, w przedpokoju w lustrze to coś pełne dezaprobaty, wszystko nie tak – dupa, dupa, dupa - ów pisze owoż list pożegnalny do Profesury Okręgowej ze zwrotem „До свиданья*, jełopy”, bo chce się wysadzić w magistracie z Bogu ducha winnym doktoratem pod pachą, przy czym to takie, co nie pasuje, kręci się jak jasny gwint od detonatora, ale na szczęście w lustrze w przeciwną stronę i tylko dzięki temu nie odpada, pomysł żeby może zamontować sprężynkę - faktycznie jest na miejscu - konkretnie w dolnej szufladzie, gdzie leży sprężynka, a w kuchni siedzi matka wynalazków, smaży vitriole w oparach smutku, już ma taki łebek na sprężynce zamontowany i potakuje, że owaki ów dostanie w pokoju nobla za to, że jest wystarczająco postrzelony, tylko jeszcze musi sprawdzić czy mu łebek dobrze sprężynuje...

* Przekopiowane z wiersza pożegnalnego Siergieja Jesienina (napisanego podobno własną krwią)

sobota, 26 lipca 2014

Bozon Higgsa


Cesarz Wespazjan, który był ponoć podtrzymywany w czasie agonii, aby jako władca umierać na stojąco, musiał się w horyzontalnym świecie rozkładu z konieczności przystosować do warunków post mortem, ale wcześniej mógł sobie pozwolić na wspomnianą wyżej ostatnią wolę jako znany dowcipniś. Śmierć jest o wiele bardziej ponurym żartem, prawdopodobnie jakiegoś złośliwego demiurga, który życie traktuje jako wstęp do puenty całkowicie mało śmiesznej, w przeciwieństwie do życia. Cóż, żeby puenta mogła być uderzająco ponura, wcześniej musi być zabawnie. A z trupów – to dopiero można się pośmiać nie na żarty!
Zboczeni w paradoksie encefalografii Bracia i Siostry! Wiadomo, że nie jesteśmy żadną rodziną. Łączą nas jednak liczne wady, braki w wykształceniu, toalety publiczne, skłonności do niehigienicznego trybu życia i uzależnień, czyli ogólnie – do ryzyka. Wykarmiła nas ta sama afrykańska pramatka niedopieczoną giczą wrogiego plemieńca. Niemniej wystarczy, że każdy ma swój własny zagon do przeorania i inne obowiązki. Nie ma potrzeby, żeby się zaraz w coś organizować, czy zbierać, bo niby do czego? Chyba, że do rozbieranego pokera. Pewien inżynier z Instytutu Raka-Nieboraka na Wyspach Popołudniowych Oceanu Spokojnego Specyfiku wymyślił glebogryzarkę ze specjalną wadą zgryzu, żeby, jak przejedzie, ziemia była lekką lub, gdy zawraca, lekką była. Projekt takiej glebogryzarki powstaje w ludzkim mózgu, gdy pediatra zapomni w dzieciństwie zalecić elektrowstrząsy. Wtedy na skutek zaniedbań rozwija się później u dorosłego człowieka wyobraźnia abstrakcyjna i świadomość społeczno-obyczajowa, czasem nawet wyjątkowo trwała wtórna abstynencja. Mózg, sam w sobie, jest niby fajny, włosy na głowie można u fryzjera też twarzowo uczesać i zrobić ciekawą ondulację, ale najlepiej by było, żeby go było można głaskać bezpośrednio po miękkiej oponie... Wtedy by dopiero mruczał swoją ciekawą opowieść... O tym, jak się żyje ponad dwa tysiące lat na moralnym kacu z wyrzutami sumienia niczym międzykontynentalne rakiety balistyczne, albo jak się nic z wczoraj nie pamięta, bo to była prehistoria, latały wtedy pterodaktyle, a po ziemi chodziły same archetypy. Powinien też być zdalnie naprowadzany na właściwe manowce przez wielki rządowy organ władzy w stanie pobudzenia, inicjować przy tym plejadę hiperradosnych przeżyć, a tymczasem StRwożyciel Nieba i Ziemi wetknął go do jakiegoś takiego najczęściej przaśnego baniaka, żeby nie wymiękał co chwila z powodu nadmiaru utrapienia i żeby, broń Boże, ptak na niego przypadkiem nie narobił. Idzie facet przez pustynię i się dziwnie rozgląda, bo wyszedł z domu tylko po papierosy, a tu masz, dopadła go narkoleptyczna incepcja i powinien przez to jakoś przebrnąć. Ale skoro pustynia to miejsce bezludne z natury, to dlaczego on tu jest i liczy jeszcze na to, że kogoś spotka. Akurat niespodziewanie wyłania się z burzy piaskowej czarny karawan, kierowany przez Vlada Tepesa z hawańskim cygarem w zębach a obok siedzi diabeł tasmański i sączy Cuba Libre. Trzeba przymrużyć oczy, żeby przeczytać błyszczący jaskrawymi refleksami słońca, odbijającymi się od złotej farby, napis na samochodzie - „SOCIALISMO O MUERTE - Przeprowadzki”. Do tego za samochodem pędzą psy i szczekają nieludzko. Vlad i diabeł nie przejmują się tym w ogóle, zatrzymują pojazd tuż przed wciąż oniemiałym facetem i zupełnie jak w jakiejś reklamie śpiewają piosenkę:
Gdy tykanie cię zegara
Nudzi, choć się bardzo starasz,
Gdy już wiara, ta prawdziwa,
Że masz szczęście, dogorywa,
Gdy nadzieja już przygasa,
Rozczarowań cała masa,
Gdy jak cymbał brzmisz żałośnie,
Bo miłości pęd nie wzrośnie,
Gdy radości źródło suche
I nie czekasz na otuchę,
Gdy zmęczona twa powieka
Ze snem wiecznym ledwie zwleka,
Kiedy serce udręczone
Uciec chce na mroczną stronę,
Gdzie gwiazd nie ma, ni księżyca -
Wtedy życie nie zachwyca...
Więc się szybko z nami zbieraj,
Bo nam spieszno, jak cholera.
Jeśli nie masz innych planów,
Pakuj się do karawanu!
Psy znów szczekają nieludzko, że właściwie ostatnich słów piosenki prawie nie słychać, a karawan jedzie dalej. Człowiek to jest jednak taka kanalia, że nawet pustynię może zepsuć samą swoją obecnością i jeszcze dobić naiwnym myśleniem. Jak do czegoś dochodzi, to krzyczy oszalały ze szczęścia, a gdy się okazuje, że to pomyłka, to twierdzi, że myślał, że do tego nie dojdzie. A dokąd on się w ogóle z domu wybierał? Po papierosy... jak nie powinien palić? To my sami tworzymy pustynie w naszych umysłach. Made in Podświadomość. Po to, właściwie, żeby być tam samemu i nikogo nie spotkać. A jeżeli już, to zawsze można sobie cyknąć na środku pustyni Las Vegas. Pustyni i tak już wszystko jedno! Powinniśmy raczej wyskoczyć z powrotem na drzewo i kołysać do snu owoce, bo we śnie szybciej rosną. Są rzeczy, które się zdarzają i takie, które się zderzają. Np. zderzają się samochody, zdarzają się wypadki. Niby dwie różne rzeczy, a wychodzi na to samo. Mnie gdyby się zdarzyła jakaś przygoda, Drogie Siostry i Bracia, w Wielkim Zderzaczu Hadronów, miałbym szansę spotkać bozon Higgsa. Na pewno zaprosiłbym go na piwo. A on pogłaskałby mój mózg po miękkiej oponie i siedzielibyśmy tak, milcząc i delektując się ciszą na pustyni w czasie zachodu słońca, póki mrok nie ogarnie całej ludzkiej cywilizacji...

środa, 16 lipca 2014

Limeryk VI


Pewien pan ze stanu Michigan podjął kroki,
Wysyłając swoje zwłoki do Milwaukee,
By zobaczyć, co się wtedy stanie,
Gdy seks mieć w zupełnie innym stanie,
Bo grasuje tam napalony nekrofil.

niedziela, 13 lipca 2014

"A Lesbian Girl"


W radiu rozbrzmiewały właśnie pierwsze akordy popularnego w tym sezonie przeboju „A Lesbian Girl”. Nie mogę sobie jednak przypomnieć nazwy zespołu, który go nagrał. Lekko zachrypnięty, pełen neurotycznego napięcia głos wokalistki i jej głęboko dramatyczny sposób śpiewania sugerują pewnie jakieś wątki autobiograficzne w tej piosence.
„Don't look at me so sad, don't need
Don't wanna see your fuckin' tear like pearl
Have much more fun with your filth' friend
You sleazy piece of shit
I'm a lesbian girl...”. Zresztą, wszyscy miłośnicy zespołu interesują się żywo prywatnymi sprawami poszczególnych członków grupy, która nagrała jeden z najbardziej skandalizujących utworów muzycznych ostatnich lat. Aha, przypomniałem sobie – Down The Rabbit-Hole. Zespół może się nazywać, jak tam chce. Jeśli tylko gra dobrą muzykę, słuchacze przyjmą nazwę ot tak, po prostu i nie będą się raczej zastanawiać, dlaczego Alicja spróbowała zerknąć do wnętrza królika, co znacznie zniekształciło rzeczywistość. W ogóle królik, zwłaszcza biały, wygląda od środka dość psychodelicznie, choć niewiele osób, wśród których wcale nie pragnąłbym się znaleźć, dałoby się uwieść tym widokiem. Wolę oglądać łąkę, zanim trafi do króliczego układu trawiennego, rozświetloną słońcem. I w ogóle pewnie wszelkie enzymy i brak dostępu światła powodują, że łąka staje się mroczna i złowieszcza. Nie wiem. Postanowiłem raczej nastawić radio na inną stację, mimo że do następnej stacji jeszcze daleko, daleko... Kiedy pociąg rusza, po wewnętrznej, introwertycznej stronie szyby dostrzegam swoje odbicie – może przez to, że swoim nieruchomym umiejscowieniem kontrastuje z coraz prędzej przemieszczającym się za oknem krajobrazem. To zupełnie jak w moim Ośrodku Starzenia Się, w którym przebywam przymusowo, pozbawiony lekarstw, które, jak się okazało, są całkiem nieskuteczne. Do dziś poszukuję bodaj placebo. Kiedy wyglądam przez okno Ośrodka Starzenia Się na moje przerażone odbicie w szybie pociągu do następnej stacji, gdzie być może coś nowego da mi chwilę zapomnienia o tym, na co patrzę teraz, widzę po wewnętrznej, jeszcze bardziej zamkniętej, stronie szyby to samo powielone odbicie mojej przerażonej twarzy. I wciąż wierzę, że gdyby udało mi się spojrzeć na siebie z zewnątrz, ujrzałbym prawdopodobnie uśmiechniętego z zadowolenia beztroskim życiem dwudziestolatka, który wygląda przez okno swego pięknego wypoczynkowego ośrodka jedynie na kilkanaście - uwodzicielsko puszczanych perskich oczu kota - który gibko przechadza się właśnie, jak zwykle, po płocie i robi mi tym wciąż nadzieję na urocze rendez vous. Vous le vou avec moi? Tenże płot odgradza mnie od prawdziwego świata, do którego zawsze czułem dystans i niechęć, a mimo to pociąg, który chyżo mknie do następnej stacji. Właśnie śpiewał dla państwa Franz Ganz-Egal piosenkę „Sag mir nicht immer Blabla”. Tymczasem w Amazonii dwie odurzone magicznymi grzybami anakondy porwały syna wodza plemienia przechrzczonych na gnostycyzm kanibali i zażądały okupu w postaci jego córki. Wszystkiemu winne było, jak się okazuje, zwykłe radio tranzystorowe, które z okazji nadejścia XXII wieku w kalendarzu azteckim zrzucił do dżungli przelatujący meteoryt, którego przybycie zapowiedział ponad 450 lat wcześniej Nostradamus. A było to tak: leci, leci, patrzy – dżungla dzika jak chupacabra, w środku prymitywne stwory naparzają dzidami w kierunku tubylczej fauny, a wokół czysta, nieujarzmiona nieświadomość dziejów. I do tego nawet kilkuletnie gamonie palą skręty z jakiegoś listowia, mlaszcząc przy tym z zadowolenia. A nie mają najświeższej bielizny i najświeższych wiadomości z kraju i ze świata. Więc zrzucił ten tranzystor. I poleciał dalej w nadziei, że uda mu się może wpaść na małe co nieco do króliczej dziury. Właśnie opodal zbierał grzyby miejscowy szaman w hitowej przepasce z włókna agawy na biodrach, gdy patrzy – coś łyska spod świętej liany i ma taki seksi wihajster z przodu. W życiu by nie pomyślał, że to wyprodukowały Chiny ze specjalistycznego, radioaktywnego ebonitu, żeby był lepszy odbiór i żeby Japończycy tego nie kupowali, bo jen i tak Chińczykom sam spada na giełdzie w Szanghaju. No i podniósł ostrożnie szaman radio, mamrocząc bałwochwalcze androny i poprztykał w ten wyłupiasty dynks. Jego szamański bezzębny śmiech, jak wilgoć przepełniający dżunglę, przerwały trzaski i szumy z dziwacznego puzderka. Jak się nie przestraszył! Że to duch kurary próbuje przedostać się przez otwarty właśnie portal w amazoński wymiar. I uciekł, pozostawiając również furę zebranych wcześniej grzybów. Zamieszanie zwabiło dwie anakondy, przebywające w tej okolicy na wczasach, żeby odpocząć od zgiełku wielkiej rzeki i panującego tam pośpiechu. Naprawdę – jak piranie szybko jedzą – to strach! A anakonda nie ma się do czego spieszyć – ma cały długi przewód pokarmowy. No i gdy się trochę pokręciły przy sprzęcie, włączyła się jakaś muzyka nie z tej dżungli. Przy okazji wrzuciły coś jarskiego na ruszt z regionalnej kuchni – znaczy grzyby. Podciągnęły nieco balans, bo po dwóch kwadransach zaczęło robić się sympatycznie i nastrojowo. Przypłynęły pingwiny z Madagaskaru łódką Bols i przywiozły markową brandy. Jesienny wiatr przywiał liście koki z dalekiego Peru, a wiadomo, że nic tak pięknie nie dmucha, jak peruwiański wiatr w piszczałki fletni pana, wypełnione po brzegi poświatą zorzy polarnej. Następnie kaczor Donald zrobił striptiz i zamienił się w bociana, co nie zmieniło jednak faktu, że dostał w dziób, gdyż zwyczajnie nie miał fajek. Pojawiły się dwa pancerniki – syjamskie siostry – z których jedna - przed zmianą płci nazywała się Potiomkin, jakiś przedstawiciel firmy budowlanej z Ekwadoru, który twierdził, że u nich wszyscy mają równo pod sufitem ze względu na przebiegający przez cały kraj równik, a potem Montezuma II powiedział wiersz okolicznościowy:
„Prrrr, prrrr, słój szklany koniu mój
Przysiądź sto chwil bez liku tu na zadzie,
Niech koń na grzbiecie się kobiecie
Nie zdradza skąd swąd lecz krowy dój
Słój cały w czekoladzie
Grzdyl tęgi w pręgi kłębi się w twym kłębie
Wysoko kijem w oko sięga
Twa krągła obłędna potęga”,
po czym zapytał bezceremonialnie, o czym był wiersz. Ale niestety nikt już za bardzo nie kojarzył, bo myśli zaatakowały naraz niczym piranie – wszystko - co pomału stawało się zbyt dziwne, żeby było prawdziwe. Więc obżarły prawdę z dziwności i został sam nagi, jak szkielet, głód, ponieważ anakondy muszą zjeść raz w tygodniu coś konkretnego. A właśnie wyostrzone do niebotycznej skali zmysły wyczuły, że jakiś apetyczny posiłek porusza się w oddali w krzakach. Został doń wrzucony niedawno syn wodza wegetującego w pobliżu plemienia, aby przeżył (wszyscy – zwłaszcza wódz i jego syn - mieli taką nadzieję) obrzęd inicjacji. Według pradawnej tradycji - związanego młodzieńca zostawia się w dżungli - aby przemyślał dobrze, co chce w życiu robić, jaką szkołę życia wybrać, jakie studia i z czego chce mieć zaliczenie oraz tym podobne sprawy. Czy przyszła żona ma mieć grube łydki i dużą głowę, czy szczupłe łydki, a głowę zmniejszy się potem, mocząc przez jakiś czas we wrzątku. Gdyby w trakcie przemyśleń zaatakowało jakieś zwierzę, co jednak czasem w dżungli się zdarza, należało wypowiedzieć kilka magicznych przekleństw, które szaman po grzybach rzucał tak często, że wszyscy w wiosce znali je na pamięć. Żeby jednak przekleństwa działały na węże, trzeba wypowiedzieć je niskim głosem. Tymczasem syn wodza nie przeszedł do końca mutacji. I dlatego został schwytany przez dwie anakondy. Co dwie anakondy, to nie jedna. Kiedy podpełzły do wioski, od razu spostrzegły piękną córkę wodza... Miała fryzurę stylizowaną na gniazdo szerszeni, skórę niczym błotne moczary w letnie popołudnie i co najważniejsze, odchrząkując flegmę, wydawała zmysłowe infradźwięki...
W radiu, z którym anakondy nie mogły się rozstać, rozbrzmiewały właśnie pierwsze akordy popularnego w tym sezonie przeboju „A Lesbian Girl”...