„Kto boso chodzi, stopy
sobie chłodzi” - Ergo Sum (nibylandzki wynalazca i odkrywca
eksterioryzacji)
Pewien facet [ˈfæsɪt],
o nazwisku na jedną z liter alfabetu, otworzył w któryś dzień
tygodnia butelkę wzmocnionego piwa. Było rzeczywiście mocne i
rześkie niczym źrebak na porannym wybiegu. Butelka była zielona.
Widok przez zielone szkło podczas picia jest o wiele ciekawszy niż
przez brązowe, niemniej piwo w zielonej butelce kwaśnieje o dwie i
pół godziny wcześniej niż w brązowej. Sprawdza się to, pijąc
po małym łyku, z dwóch butelek na przemian, co dwie i pół
godziny, zaczynając od piwa z zielonej – aż do skwaśnienia. Po
pierwszym i najpoważniejszym łyku ożywczego płynu poczuł, że
może też otworzyć szerzej okno na świat. Zaskrzypiało nieco
nieoliwionymi od dawna zawiasami i zabrzmiało to trochę jak śmiech.
Co było o tyle dziwne, że zza okna także dobiegał śmiech. Śmiały
się bezlitośnie bezlistne drzewa i krzewy, wyginając spazmatycznie
konary i gałęzie, śmiała się trawa, której kępki mierzwił
chłodny, grudniowy wiatr. On też się śmiał, ocierając się
kusząco o źdźbła. Śmiały się również one – pojedynczo:
każde artykułowało krótkie, świeżo zerwane „ha”. Jednak te
wszystkie natrząsające się z osobna „ha” nakładały się na
siebie, przedrzeźniały nawzajem i zwielokrotniały, tworząc
prawdziwy bukiet śmiechu (mógłby napisać Gombrowicz, lecz
napisałem w poniedziałek ja). Tylko ulica się nie śmiała, bo nie
śmiała i była nieśmiała, bo po ulicy wszyscy jeżdżą i to
wcale nie jest śmieszne. I chłodny, grudniowy chodnik się nie
śmiał, ale tylko kawałek, bo był mocno szurnięty i pogrążał
się miejscami. Na szczęście nie było dżdżu, bo zaraz napadałby
w tę depresję i to też nie byłoby śmieszne.
Tymczasem facet [ˈfæsɪt] miał metr
siedemdziesiąt. Szczególnie na chłodnym chodniku, pogrążony w
zapadłej dziurze, był śmieszny - nawet przy tak przeciętnym
wzroście - ale go wtedy wcale nie było widać. Po prostu taką miał
konstytucję. Pojawili się wszelako ludzie, którzy chcieli, aby
deklarował, że ma metr czterdzieści pięć na korkowych koturnach,
dzięki czemu mogliby poczuć się wyżsi od niego, zwłaszcza stojąc
w płytszych zapadlinach. I to, że jest też na zawsze i wszędzie
poważny i spięty, do czego ma go zobowiązywać, rzekomo, zakup
opakowania agrafek na własny koszt. Wydawali się być oburzeni
faktem, że się nie zgadzał na takie fałszywe deklaracje, ani na
nieplanowane zakupy... Planowane zakupy obejmowały natomiast: węża
ogrodowego z ogrodu Eden – szt.1, guzik z pętelką – szt.1, funt
kłaków, figę z makiem (maku tyle, żeby można jeszcze zasiać w
przyszłym roku, czyli więcej niż korzec), lunetę, żeby można
było zobaczyć jakąś dalszą przyszłość i sznurek, żeby można
było z nią wiązać jakąś nadzieję, jeśli widok będzie
przyjemny (jeśli nie, to do czego innego!). W sklepie pojawił się
planowany sprzedawca i jeszcze zanim facet [ˈfæsɪt] zdążył o
cokolwiek poprosić, wyciągnął spod lady paczkę agrafek i ze
sztucznym uśmiechem zakomunikował: - Jest promocja na agrafki! Przy
zakupie paczki, reszta zakupów za połowę ceny! - OK – powiedział
facet [ˈfæsɪt] - a ile kosztuje paczka agrafek? Sprzedawca
wymienił swój sztuczny dotąd uśmiech na naturalny, który miał w
tym momencie z założenia imitować uśmiech losu i wycedził: -
Mniej więcej połowę ceny pańskich zakupów plus podatek za
promocję. - A jak duży ten podatek? - zapytał nieco bezczelnie
facet [ˈfæsɪt]. - Mniej więcej połowę ceny, jaką by pan musiał
zapłacić, jeśli nie kupi pan tych agrafek. - To wezmę –
powiedział po niedługim zastanowieniu facet [ˈfæsɪt]. Tymczasem
z półki sklepowej zsunął się dostojne wąż ogrodowy z ogrodu
Eden i zasyczał mu do ucha: - Nie daj się oszszszukaććć! Może
wyglądaszszsz śśśmieszszszsznie, ale umieszszsz liczyć, więc
licz się sss tym, że to szszszwindel... Facet [ˈfæsɪt] zaczął przyglądać
się uważniej wyłożonej na ladzie paczce agrafek. Rzeczywiście,
nie wyglądała zwyczajnie – raczej jak napompowana i jeszcze był
napis czerwonymi literami „25% extra”. Wziął ją do ręki i
stwierdził natychmiast, że jest pusta. Z nieukrywanym zdziwieniem
zwrócił się zatem do sprzedawcy: - Ale w środku nic nie ma! - Jak
to nic!? - odparł sprzedawca – jest tam komplet nowych symboli
narodowych, plus 25% dodatkowo na okoliczność promocji i podatku od
niej. Pewnie spał pan wczoraj w nocy, tak? - No tak – odpowiedział
zaskoczony facet [ˈfæsɪt] - a co w tym dziwnego? - A trzeba było
być świadomym, bo właśnie wczorajszej nocy weszła specjalna
ustawa na ten temat. I jeśli pan nie kupi tej ustawowej paczki, będę
musiał powiadomić odpowiednie władze, zajmujące się zwalczaniem
działalności antypatriotycznej. Na twarzy sprzedawcy zagościł
oczekiwany od początku przez niego samego smutek prawdy. Prawda
najczęściej bywa smutna. Nawet jeśli spotyka na swej drodze
śmiesznych facetów, naśmiewanie się z nich nie jest samo w sobie
kuszące i atrakcyjne. Prawda woli poczekać, aż śmieszni faceci
staną się z powodu swej śmieszności nieszczęśliwi,
zrozpaczeni i cierpiący. Dopiero wtedy przyjdzie jej ochota do
śmiechu. Lecz śmiech ten wciąż nie będzie zdrowy. Będzie to po
prostu śmiech tryumfu smutnej prawdy nad Wisłą.