Licznik

poniedziałek, 28 grudnia 2015

TRYUMF PRAWDY

  „Kto boso chodzi, stopy sobie chłodzi” - Ergo Sum (nibylandzki wynalazca i odkrywca eksterioryzacji)

Pewien facet [ˈfæsɪt], o nazwisku na jedną z liter alfabetu, otworzył w któryś dzień tygodnia butelkę wzmocnionego piwa. Było rzeczywiście mocne i rześkie niczym źrebak na porannym wybiegu. Butelka była zielona. Widok przez zielone szkło podczas picia jest o wiele ciekawszy niż przez brązowe, niemniej piwo w zielonej butelce kwaśnieje o dwie i pół godziny wcześniej niż w brązowej. Sprawdza się to, pijąc po małym łyku, z dwóch butelek na przemian, co dwie i pół godziny, zaczynając od piwa z zielonej – aż do skwaśnienia. Po pierwszym i najpoważniejszym łyku ożywczego płynu poczuł, że może też otworzyć szerzej okno na świat. Zaskrzypiało nieco nieoliwionymi od dawna zawiasami i zabrzmiało to trochę jak śmiech. Co było o tyle dziwne, że zza okna także dobiegał śmiech. Śmiały się bezlitośnie bezlistne drzewa i krzewy, wyginając spazmatycznie konary i gałęzie, śmiała się trawa, której kępki mierzwił chłodny, grudniowy wiatr. On też się śmiał, ocierając się kusząco o źdźbła. Śmiały się również one – pojedynczo: każde artykułowało krótkie, świeżo zerwane „ha”. Jednak te wszystkie natrząsające się z osobna „ha” nakładały się na siebie, przedrzeźniały nawzajem i zwielokrotniały, tworząc prawdziwy bukiet śmiechu (mógłby napisać Gombrowicz, lecz napisałem w poniedziałek ja). Tylko ulica się nie śmiała, bo nie śmiała i była nieśmiała, bo po ulicy wszyscy jeżdżą i to wcale nie jest śmieszne. I chłodny, grudniowy chodnik się nie śmiał, ale tylko kawałek, bo był mocno szurnięty i pogrążał się miejscami. Na szczęście nie było dżdżu, bo zaraz napadałby w tę depresję i to też nie byłoby śmieszne.
Tymczasem facet [ˈfæsɪt] miał metr siedemdziesiąt. Szczególnie na chłodnym chodniku, pogrążony w zapadłej dziurze, był śmieszny - nawet przy tak przeciętnym wzroście - ale go wtedy wcale nie było widać. Po prostu taką miał konstytucję. Pojawili się wszelako ludzie, którzy chcieli, aby deklarował, że ma metr czterdzieści pięć na korkowych koturnach, dzięki czemu mogliby poczuć się wyżsi od niego, zwłaszcza stojąc w płytszych zapadlinach. I to, że jest też na zawsze i wszędzie poważny i spięty, do czego ma go zobowiązywać, rzekomo, zakup opakowania agrafek na własny koszt. Wydawali się być oburzeni faktem, że się nie zgadzał na takie fałszywe deklaracje, ani na nieplanowane zakupy... Planowane zakupy obejmowały natomiast: węża ogrodowego z ogrodu Eden – szt.1, guzik z pętelką – szt.1, funt kłaków, figę z makiem (maku tyle, żeby można jeszcze zasiać w przyszłym roku, czyli więcej niż korzec), lunetę, żeby można było zobaczyć jakąś dalszą przyszłość i sznurek, żeby można było z nią wiązać jakąś nadzieję, jeśli widok będzie przyjemny (jeśli nie, to do czego innego!). W sklepie pojawił się planowany sprzedawca i jeszcze zanim facet [ˈfæsɪt] zdążył o cokolwiek poprosić, wyciągnął spod lady paczkę agrafek i ze sztucznym uśmiechem zakomunikował: - Jest promocja na agrafki! Przy zakupie paczki, reszta zakupów za połowę ceny! - OK – powiedział facet [ˈfæsɪt] - a ile kosztuje paczka agrafek? Sprzedawca wymienił swój sztuczny dotąd uśmiech na naturalny, który miał w tym momencie z założenia imitować uśmiech losu i wycedził: - Mniej więcej połowę ceny pańskich zakupów plus podatek za promocję. - A jak duży ten podatek? - zapytał nieco bezczelnie facet [ˈfæsɪt]. - Mniej więcej połowę ceny, jaką by pan musiał zapłacić, jeśli nie kupi pan tych agrafek. - To wezmę – powiedział po niedługim zastanowieniu facet [ˈfæsɪt]. Tymczasem z półki sklepowej zsunął się dostojne wąż ogrodowy z ogrodu Eden i zasyczał mu do ucha: - Nie daj się oszszszukaććć! Może wyglądaszszsz śśśmieszszszsznie, ale umieszszsz liczyć, więc licz się sss tym, że to szszszwindel... Facet [ˈfæsɪt] zaczął przyglądać się uważniej wyłożonej na ladzie paczce agrafek. Rzeczywiście, nie wyglądała zwyczajnie – raczej jak napompowana i jeszcze był napis czerwonymi literami „25% extra”. Wziął ją do ręki i stwierdził natychmiast, że jest pusta. Z nieukrywanym zdziwieniem zwrócił się zatem do sprzedawcy: - Ale w środku nic nie ma! - Jak to nic!? - odparł sprzedawca – jest tam komplet nowych symboli narodowych, plus 25% dodatkowo na okoliczność promocji i podatku od niej. Pewnie spał pan wczoraj w nocy, tak? - No tak – odpowiedział zaskoczony facet [ˈfæsɪt] - a co w tym dziwnego? - A trzeba było być świadomym, bo właśnie wczorajszej nocy weszła specjalna ustawa na ten temat. I jeśli pan nie kupi tej ustawowej paczki, będę musiał powiadomić odpowiednie władze, zajmujące się zwalczaniem działalności antypatriotycznej. Na twarzy sprzedawcy zagościł oczekiwany od początku przez niego samego smutek prawdy. Prawda najczęściej bywa smutna. Nawet jeśli spotyka na swej drodze śmiesznych facetów, naśmiewanie się z nich nie jest samo w sobie kuszące i atrakcyjne. Prawda woli poczekać, aż śmieszni faceci staną się z powodu swej śmieszności nieszczęśliwi, zrozpaczeni i cierpiący. Dopiero wtedy przyjdzie jej ochota do śmiechu. Lecz śmiech ten wciąż nie będzie zdrowy. Będzie to po prostu śmiech tryumfu smutnej prawdy nad Wisłą.