Dunder - gdy świśnie - będzie za późno na lamenty i żale. Jeśli
ktoś chce sobie polamentować, ma na to całe życie. Bywa ono
często niczym skwaśniałe wino – smakuje dość ohydnie - ale jak
ktoś bardzo chce, też może się nim upić nawet do
nieprzytomności. Miłość, z kolei, jest jak słońce, bo oślepia
i jak się za długo ma z nią kontakt, można dostać udaru. Po
prostu urwanie głowy (ale najpierw – jeśli ktoś oczywiście nosi
- kapelusza). Dlatego każdy facet czuje się przynajmniej raz w
życiu jak Holofernes. Powiedzmy jednak, że gdy w chwilami słoneczny
dzień popijamy lekko skwaśniałe wino, nie jest jeszcze najgorzej.
Bywały w świecie komiwojażer, Ben Galsky, zauważył, że droga na
horyzoncie jest tak wąska, że tylko szpilkę dałoby się wcisnąć
i jeszcze można by przebić przy okazji nieboskłon. Mogłoby dojść
przez to do infekcji nieba ziemskimi problemami, a na ziemi niepokój
ludziom szkodziłby do woli i rozpraszał uwagę swym wzniosłym
błękitem. Ludzie przestaliby zważać na przepisy, więc wszystko
byłoby pewnie przesolone, nie wspominając o pikantnych szczegółach.
Smoki żywią się dziewicami, a i wielu zwyrodnialców za kaszką z
mlekiem zbytnio nie przepada. Czuć taki lekki dreszcz, nieprawdaż?
Niepokój to zły omen. On ptakom sen jak liście po ciemku obrywa,
żeby na gałęziach został sam mroczny strach. Baba Jaga mu do
pięt nie dorasta, bo on żyje na wysokiej stopie w chatce pod lasem
i do tego ma wysokie mniemanie. A wykształcenie zdobywał na
najwyższej uczelni w Himalajach. Nie wchodzi się dwa razy do tego
samego strumienia świadomości. Aczkolwiek Camerun Madagascaru i
Gujana Ukulele – podróżnicy po krainie mięsa w dyskoncie
Biedronka - przyłapali się już dwa razy na nurkowaniu w
somnambulicznym transie w pobliskim strumieniu po plankton. Być może
w strumieniu jest stosunkowo mało planktonu, ale rozwija się w nim
za to prawdopodobnie wieloraka osobowość. Łatwiej zauważyć
różnicę między jasnowidzem a czarnowidzem. Różnica między
gramofonem a grafomanem jest głównie taka, że ten pierwszy drapie
po winylu a drugi skrobie po papierze. Przy okazji może jeszcze
smalić duby, cokolwiek by to nie było. Np. głupcy, którzy jeszcze
nie zostali obsmarowani tłuszczem zwierzęcym. Gdyby im otłuszczone
nogi ze strachu przed tym, dokąd by swoich właścicieli mogły
zaprowadzić, pouciekały, zostałyby wyłącznie głowy i tułowia z
założonymi w nadziei na przejeżdżający przypadkiem obok ambulans
rękami. A apteka gdzieś tam czeka i zaplecze całe w lekach. Są
tam mikstury na wszystko: na niedobór, na przesyt, na paradoks, na
zamęt, na niesmak, na przywidzenia i na złe przeczucia. Przeciwko
myślom, które z natury są dobre, ale się na skutek ewolucji
wynaturzyły. Przeciwko czarnej wizji czarnego scenariusza spędzenia
czarnej godziny w biały dzień i inne psycho-delicje. Czy w
kaszkiecie, czy w Taszkiencie, przytrafić się może wzdęcie. Kogo
zwykła duma wzdyma, długo zbytnio nie wytrzyma. Choćby nawet był
kaleki, musi pobiec do apteki. Każdy niewysiany głupek powinien
szczególnie starać się o to, żeby stracić głowę do szczętu,
bo to dla wszystkich słuszne i zbawienne, szczególnie zanim coś mu
tam do środka strzeli, z wyjątkiem pistoletu. Niestety głupcy mają
często obrzydliwie wyuzdane szczęście i do tego strasznie są ze
swoim łbem zżyci. Z „rzyci” też trudno zrezygnować. To dość
ważny koniec ludzkiego odwłoka. Tam się albowiem mieszczą
wszystkie niezwykle nieistotne sprawy. Dziwnym trafem tuż obok
odbywa się czasem prokreacja, dzięki której głupców jest coraz
więcej i więcej. Również potencjalnych terrorystów. W
dzieciństwie trudno jest stwierdzić, czy to efekt bezstresowego
wychowania, czy też z wiekiem jednak minie. Później jest jeszcze
trudniej, bo gdy nie mija z wiekiem, nikt się nie chce przyznać,
tym bardziej, że i tak wszystko na siebie weźmie tzw. Państwo
Islamskie. A gdyby człowiek rozmnażał się przez podział, to
każdy jego podział byłby grzechem, bo każdy byłby pozamałżeński
i do tego homoseksualny. Nie do pomyślenia! Żaden bóg by się
raczej na to nie zgodził. A propos bogów – czy oni wszyscy nie
powinni się wreszcie gdzieś spotkać i ustalić, który z nich jest
prawdziwy, który troskliwy i wyrozumiały, którego wolno malować,
chociaż nikt z żywych go nigdy nie widział, który zaciera ślady
między wiarą i ideologią, a który nabija wiernych w lampę
Aladyna albo, co gorsza, w TNT. Znak zapytania. I najlepiej niech
wszystkie kwestie sporne załatwią wtedy między sobą. W końcu to
oni są nieśmiertelni. Może dlatego im się niespecjalnie spieszy.
Licznik
czwartek, 15 września 2016
niedziela, 5 czerwca 2016
Ab ovo
Błyskotliwie napisany
tekst powinien składać się z trzech części. Pierwsza część to
wyjaśnienie – z jakich części powinien składać się
błyskotliwie napisany tekst. Druga część ma być dość luźno
powiązanym zestawem wykwitów pobudzonego, nierzadko
farmakologicznie, umysłu. Trzecią zaś powinna stanowić osobliwa
jak samo życie, acz nieprawdopodobna historia, co zwiększa szanse,
że czytelnik w nią uwierzy, której morał wprowadzi go w
filozoficzną zadumę, tak, aby poczuł on zew wilczej watahy, z
którą mógłby wyć do sześćdziesięciu trzech księżyców
Jowisza. Jest trzydziesty dziewiąty i-pada pięć tysięcy półtora
roku. Pogoda pod zmutowanym psem. Ruch na drogach blokują samochody
z kwadratowym ogumieniem, najmodniejszym w tym sezonie. Dokoła
dzieje się masa zdumiewająco dziwnych rzeczy, w tym również
Massachusetts. A z beczkolotów rozpylane jest zbiorowe szaleństwo,
potrzebne desperatom, by uwierzyć w iluzję, że wszystko jest
prawdą. Albo w prawdę, że wszystko jest iluzją... Albo wszystko
jedno i do tego genetycznie zmodyfikowane. Specjaliści oddzielają
oniemiałych ludzi od ich odbicia w lustrze promieniami sera i
skalpelem z tektury. Tektura na giełdzie w Pjongjangu osiągnęła
już ceny czeskiego złota. Maklerzy porzucili pracę i zajęli się
poławianiem surowców wtórnych z Morza Martwego, które
przyłączono, po jego wcześniejszej pacyfikacji, do Pacyfiku. W
posiedzeniu rządu po raz stutysięczny wzięły udział hemoroidy,
co zaowocowało serią jubileuszowych eksplozji w stolicy Grenlandii
– Bombaju. A w stolicy Mikronezji, Nowym Radomiu, konduktor
wysadził się w tunelu z pędzącego metra za przejazd bez biletu.
Papieżem został wybrany po raz trzeci Dybuk Pierwszy i od razu
ogłosił koniec świata ułudy oraz liczne wizyty nowych gości w
domu umysłowo wyczerpanych, już od dawna nawiedzonym przez
schizofreniczne termity, które próbowały udawać głos sumienia.
Natomiast umysły członków partii rządzącej poddano, na ich
własne żądanie, natychmiastowej petryfikacji, jako odpowiedź na
odurzające protesty opozycji, które stały się dla nich kamieniem
odrazy (socjalistyczne „d”, którego „brzuszek” jest z lewej
strony, prawica zamienia automatycznie na „b”, chyba, że ktoś
jest dyslektykiem). A tymczasem wszystko zaczęło się od jaja, co
potwierdził Instytut Badań Owalnych im. Koła Fortuny, Instytut
Władcy Pierścienia im. Korzenia Żeń-szenia oraz niejeden znany
plemnik.
Zdarzyło się to w pewną
środę, choć nikt nie wiedział jeszcze, że to po wtorku, a nie,
dajmy na to, po świętach, po śniadaniu. Na śniadanie miało być
jajko topless, znaczy - bez koszulki, postraszone wrzątkiem, czyli
typowe śniadanie kontynentalne w okręgu Zastrachań. Jajko zaczęło
jednak od początku budzić obawy, czy jest świeże i, jak się
później okazało, nie tylko obawy. W celu zbadania jajka testami
organoleptycznymi posłano więc po głównego inspektora żywienia,
niejakiego Żywienia, który właśnie ze względu na nazwisko, godne
zaufania przy pełnieniu obowiązków inspektora wspomnianego
resortu, dostał niedawno nominację. Gdy jednak przybył na miejsce,
okazało się, że bynajmniej nie ma apetytu i ogólnie sprawiał
wrażenie dość impresjonistyczne. Tym bardziej, że – jak sam
przyznał – doczekał dopiero co z kolegami przy kartach wschodu
słońca. Ale z jakichś nieznanych powodów nie znalazł się na
obrazie Claude'a Moneta. Nie bardzo pomogła też flaszka wypitego
przed śniadaniem aperitifu. Traktował jajko z atencją, należytym
dystansem i obrzucał je fachowym, mdłym spojrzeniem, marszcząc
groźnie brwi. Kilkakrotnie w czasie marszczenia brwi przysnął
nawet i o mało co nie wypuścił z ręki, na szczęście intensywny
zapach cucił go skutecznie, co zanotowano skrupulatnie w raporcie.
Tymczasem jajko w odczuwalny dla wszystkich sposób traciło i tak
bardzo wątpliwy termin przydatności do spożycia i nie dawało się
go już nijak przedłużyć, zapijając dodatkowymi kieliszkami
wódki. Inspektor poprosił stanowczo o chwilę przerwy, w czasie
której pobiegł do toalety, gdyż akurat była wolna. W
sprawozdaniu zapisano, że „od 7.30 do 7.35, mierząc długością
promieni słonecznych, inspektor bił się z myślami i podejmował
trudne decyzje”, co było prawdopodobne, ze względu na dochodzące
w tym czasie z toalety odgłosy miotania się i bełkotliwe
przekleństwa. Po powrocie inspektora zauważono, że ma nabiegłe
krwią oczy, w których ujawnia się stanowcza niechęć do dalszych
testów. Nakazał, nota bene, żeby odnotować jego sugestie, że w
jajku wytworzyły się szkodliwe rudymenty, jak np.
etylo-wstrętonina, itp. Wszyscy byli dodatkowo niezwykle upojeni
naukowym podejściem do zagadnienia inspektora, którego autorytet
znacznie się właśnie podniósł, w przeciwieństwie do deszczu.
Czego też nie dało się nie zauważyć. Inspektor spojrzał w okno,
o którego parapet dudniły beznamiętnie grube jak tuczniki krople i
z egzystencjalnym smutkiem w głosie powiedział:
- Cały świat
boleje... Bo leje...Wszyscy zasłuchani w kapanie deszczu nie zauważyli, że przez uchylone drzwi percepcji wsunął się do pokoju ukradkiem – najprawdopodobniej - kot Behemot, albo nawet sam smolisty Lucyfer, bo tak naprawdę wszyscy byli poza zasięgiem postrzegania rzeczywistości. Obwąchał leżące na stole jajko, kłapnął kilkakrotnie szybko pyszczkiem, w trakcie czego jajko zostało całkowicie przez niego pochłonięte. Następnie oblizał się i pogłaskał po kosmatym brzuszku. Po czym, tak jak niepostrzeżenie wszedł, tak wyszedł. Nikt nie był też w stanie skojarzyć, że pozostawiony przez niego zapach siarki, różni się nieco od woni zepsutego jajka.
Kilka minut później na
dalekiej Północy zanotowano wstrząs tektoniczny o niezwykłej
sile, który spowodował fakt, że odpadło Ziemi jedno koło
polarne. Toteż trudno teraz przewidzieć bieg dalszych wydarzeń,
choć nietrudno przewidzieć, jak może skończyć się jazda na
jednym kole...
niedziela, 31 stycznia 2016
Strawberry fields forever
Kiedy dziś rano
wychodziłem do sklepu po zapałki, podjechała na pobliski parking
czarna limuzyna. Wysiadło z niej i podeszło do mnie dwóch rosłych
mężczyzn o wyglądzie nie tolerującym sprzeciwu. Jeden z nich
wyjął zza pazuchy pękatą kopertę, na tyle obcisłą, że
nominały banknotów wybrzuszały papier. Zdziwienie pomieszane z
lękiem nieco mnie sparaliżowało, w każdym razie na tyle, że
nawet nie śmiałem zapytać, o co chodzi. Na szczęście ten drugi,
z krzywym zębem, bo nie nosił chyba wcześniej aparatu, za to zdaje
się bardziej intelektualnie rozgarnięty, zaczął rozmowę:
- Są ludzie, którzy
potrzebują pana pomocy. Był wyraźnie zmieszany i odwrócił na
chwilę głowę do tego pierwszego, po czym wyartykułował szeptem
przez ten krzywy ząb: „Ku*wa, ty to miałeś mówić!”. Niemniej
natychmiast wrócił do swojej poprzedniej kwestii: - Pan jest, zdaje
się, mocno zdystansowany do nowych okoliczności, więc wypowiedź
pańska powinna być poczytana jako w miarę wiarygodna (przewrócił
oczami, wzdychając, co nadało temu krótkiemu interludium
odpowiedniej powagi, po czym kontynuował) - Artykuł trzeba napisać
i zamieścić gdziekolwiek. Ma być optymistyczny. Że jest dobrze, a
będzie jeszcze lepiej... - Ale – przerwałem – ja jestem nikim!
Kto się będzie z moją opinią liczył!? Garstka znajomych pomyśli,
że po dwudziestu pięciu latach pracy mam oczekiwane przez wielu
odchyły od azymutu. Że pytali już o mnie w wydziale geodezji.
Obydwie persony wydały się absolutnie spokojne i przygotowane na
taką reakcję. - Nie czujesz tego zapachu? Może nadjechaliśmy od
zawietrznej strony!? – zapytał mnie per „ty” ze
zniecierpliwienia i poirytowania ten pierwszy i podetknął mi pod
nos kopertę. Istotnie, jej zawartość pachniała świeżą operacją
bankową, banknoty przylegały też do siebie bardzo ściśle, co
sugerowało, że nie były praktycznie wcale w obiegu. - Domyślam
się – odrzekłem – że niezręcznie byłoby mi odmówić
przyjęcia „zlecenia”... - Tak właśnie Sokrates działał –
zwrócił się do kolegi gość z pękatą kopertą – zadawał, po
prostu, właściwe pytania! Po przyjęciu koperty wróciłem czym
prędzej (nawet bez zapałek) do domu i zabrałem się niezwłocznie
za pisanie tekstu...
STRAWBERRY FIELDS FOREVER
Spotkało się dwóch
nieboszczyków, choć wcale nie byli umówieni. Jeden pyta: - Jak nie
żyjesz? - A dziękuję, świetnie, nie mogę narzekać – odpowiada
ten drugi. Sprawy zarówno doczesne, jak też te w późniejszym
terminie, są dość umowne. Niewymownie. Nie wystarczy się nie
jąkać i nie seplenić. Umowa żadna nie została nigdy spisana ani
na wołowej skórze, ani czytelnym drukiem. Może dlatego, że w
największym łbie się - tak czy owak - nie mieści. Wszystko ma
bowiem swoje granice. Niektóre rzeczy graniczą z absurdem, Polska
zaś, prócz kilku nieistotnych krajów, które mogłyby równie
dobrze leżeć na wznak na tapczanie i pochrapywać, także z
Bałtykiem. Jest to dość płynna granica, ale to i tak lepiej, niż
by miała być w sprayu. Co kraj, to obyczaj, a gdy ludzie
nieobyczajni, to wszystko wokół obraca się w perzynę. W
przybliżeniu czterdzieści pięć stopni na tydzień. W niedzielę o
dwudziestej trzeciej pięćdziesiąt dziewięć przychodzi agent
rozrządowy i przekręca korbką. Na szczęście płacą mu nie od
przekrętu, tylko z góry na dół. Nie ma potrzeby, żeby robić z
tego powodu jakieś wyrzuty. Ludzie nie chcą krytyki i wolą być
bezkrytycznie uszczęśliwieni jej brakiem. Zresztą, prawdziwa
perzyna krytyk się nie boi, więc nie ma strachu, z czego można się
najwyżej strasznie cieszyć. Jest takie miasto – Cieszyn –
najbardziej cieszyńskie z przedgranicznych miast. Skrajnie
optymistyczne, zwłaszcza na obrzeżach. Teoretycznie powinna tam być
najbardziej radosna infrastruktura, ale z Cieszynem jest na razie
prawdopodobnie tak, jak z wentylacją – żeby działała, nie
wystarczy zamontować tylko wentyl, musi być cały wentylator. Być
może właśnie z powodu wentylatora wszechświat rozszerza się w
opasłych umysłach ścisłych, jednocześnie Ziemia kurczy się w
chłodnej emocjonalnie atmosferze bilateralnych stosunków, powodując
potworne ciśnienie, żeby się prztyknąć gdzieś któregoś dnia w
odległej galaktyce z obcymi, którzy mają nawet w paszczy
nieziemskie lubrykanty. Pobiegnijmy tam wszyscy psim swędem, gdzie
miłość wypływa prosto z serca, gdzie wiara kwitnie niczym białe
łany kalafiora a czterech jeźdźców złudnej nadziei pędzi z
prędkością światła, zamieniając Mleczną Drogę w gorący
budyń. Pobiegnijmy tam, trzymając się za co się da w biegu
złapać. Wetknijmy kwiaty w lufy naszych spojrzeń! Co nam szkodzi!?
Nic nam nie szkodzi. Od tego w końcu jest ministerstwo zdrowia, żeby
rządzić powszechną krzepą społeczeństwa. Nawet kościelny
chodzi uśmiechnięty, gdy organista porusza anielskie wątki. Choć
ich nie pojmuje do końca, stara się być czujny. Gdy rozum nie śpi,
by spać mogło coś, to są zwyczajne dzieje. Historia tocząca się
głazem Syzyfa. Ale jak tylko ciut odpuszczamy, emisariusze Lucyfera
gaszą światło i ostrzą sobie kły na ludzkie dusze. Chyba, że
ktoś jest bezduszny, wtedy zajmuje się nim emisariusz na diecie,
który zjadł już wcześniej zęby na chomikach. Obiecajmy sobie
jedną choć cacankę - z czystego piękna utkaną. Że, na przykład,
jak nas jednak ostatecznie z ziemskiego padołu wypróżni, to będzie
zdarzenie dla obcych wiekopomne, bo będziemy mierzwą pod pola
truskawek forever, żeby nimi można było udekorować budyń.
Subskrybuj:
Posty (Atom)