Każdy kij ma dwa końce.
I ani jednego początku. Straszne bułgarstwo i szwajcarność tego
świata. Straszne niemiectwo (cokolwiek by to miało znaczyć, znaczy
źle!). A jeszcze wszystko oszczekuje z klifu wielki brytan. Według
starej psiej zasady: „Poszczekamy - zobaczymy”. Te narodowe
organizmy, genetycznie zmodyfikowane przez niejedną niewidomą
niewiadomą, która w końcu staje się przykrym faktem. Po wielokroć
tworzone próby wymyślenia jakichś równań społecznych z niejedną
niewidomą niewiadomą nie przyniosły sprawiedliwych rozwiązań na
świecie, jedynie nowe widoczne nierówności i wyboje. Nawet
romboidalny Robespierre namalowany hipotetycznie przez Picassa,
dzięki temu można powiedzieć – całkiem prosty człowiek –
został o wiele skuteczniej ociosany przez gilotynę niż mógłby
być przez pędzel. Może właśnie dlatego Picasso nigdy nie
namalował Robespierre'a, zwłaszcza bez głowy, co byłoby o niebo
prostsze. Jeśli życie wydaje się pulsować jakimś blaskiem uroku,
to tylko wtedy, gdy patrzymy na nie przez okulary z różowym
filtrem. W innym wypadku jest to po prostu czerwone ostrzegawcze
światło, że coś się kroi na drobne kawałki, żeby dla wielu
starczyło i jest to kolejny owoc z drzewa poznania niedobrego i
złego... (czy jakoś tak). Okazuje się zresztą, że samo zło
można kategoryzować i określać jego wielkość. Jednostką miary
zła jest jeden Belzebub w stanie niełaski potępiającej. Mieści
się on dokładnie na końcu szpilki, gdzie tańczy kankana na jednym
kopytku i wymachuje ogonkiem, żeby nie stracić równowagi między
Bogiem a Prawdą i uniknąć posądzeń, że to on jest
niezrównoważony. Taką szpilkę łatwo komuś wsadzić, ale to
jeszcze małe zło. Do większego potrzebna jest po prostu większa
szpilka albo od razu bez szczypania się (żeby sprawdzić, czy to
nie sen) głowica nuklearna.
Wielu ludziom może
szurnąć w każdej chwili. W chwili szurnięcia może ktoś tego nie
poczuć i nawet przez całą resztę życia może nie zdawać sobie
sprawy z tego, że jest szurnięty. W takim wypadku dla ogólnego
bezpieczeństwa powinno się takiego biedaka zawekować – najlepiej
razem z psychiatrą, który będzie starał się odwieść go od
próby przeciśnięcia się przez uszczelkę, bo w swym szaleństwie
mogłoby mu się to udać. To nie jest takie nieprawdopodobne – w
końcu tak wielu przedostało się przez bardzo szczelne systemy
weryfikacji i znalazło się u sterów upragnionej przez siebie
władzy, aby prowadzić społeczeństwo w szurnięty wymiar
szczęścia. Szuranie słychać zewsząd, jak świat długi i
szeroki. Bardzo łatwo się z tym dźwiękiem oswoić i prędko
przestać się go obawiać, tym bardziej, jeśli to nasz wewnętrzny
głos, który budzi nas rano i usypia wieczorem...
Sen jest wyspą. Nic nie
nadaje się lepiej do tego, żeby się porządnie wyspać, jak wyspa.
Musimy do niej tylko dopłynąć. Na szczęście najczęściej się
to udaje. Choć niekiedy prąd znosi nas daleko od brzegu i robi się
bezsennie. Jeśli nie ogarniają nas wtedy ciemne barwy, to z
pewnością odmalowany kilkoma warstwami beż przesady. Zdarzenia
chciałyby wreszcie odpocząć, tymczasem garaże zdarzeń wciąż
stoją puste. Świat opatula nas psychotycznie swym nadmiarem...
A na wsi spokój.
Czterolistna koniczyna kwitnie. Bydlęta pasą się soczystym
chlorofilem pod puchatymi jak poduszki obłokami. Słońce ku źdźbłom
traw wyciąga swe pełne pokarmu wymiona. Pastuszek przysiadł, by
skręcić lulkę z konopi. Pewnie rozmarzy się zaraz, legnie pod
miedzą, nasunie kapelusz na oczy i będzie drzemał. Może nawet nie
zauważyć, gdy na pole obok spadnie szpiegowski satelita lub
nadjedzie czterech kościstych jeźdźców na koniach.