Licznik

środa, 27 marca 2024

Co diabli biorą?

 

Niedaleko Damaszku siedział diabeł na daszku… Diabli go nadali, adres się zgadzał. Choć może ten adres powinien był być bardziej szczegółowy, np. „daszek salonu ‘Prady’ w miejscowości Niedaleko”. Niemniej zły przycupnął tam raczej nie po to, żeby sprawdzić, czy piekło jest tak naprawdę tu - na ziemi - ale (chyba) przede wszystkim dlatego, że daszek był dobrze nasłoneczniony. A diabeł był akurat świeżo malowany i chciał dobrze wyschnąć. Może po to, żeby przekonać ludzi, że z makijażem nie jest taki straszny (szczególnie jako wyobrażenie). Siedział, bo musiał odpocząć, tak bardzo się napracował… I tak dużo pracy ma wciąż jeszcze przed sobą! Nie wiadomo, czy zdąży do końca świata. I czy za wiarę w wizerunek może coś grozić. Zwłaszcza jeśli ktoś się za nią da pokroić na kawałki… które potem do siebie nie całkiem mogą pasować? Bo często zostaje po złożeniu z powrotem jakaś kość ogonowa, czy wyrostek robaczkowy, czy wyrzuty sumienia... Nikt się tego nie dowie, dopóki sam nie uwierzy - tak naprawdę wszystko jest na wiarę - prawdy wiary, wiara w prawdy - pewności nie ma! Co robić? Co z tą prawdą? Wszyscy żyjemy w środku swoich „balonowych” wyobrażeń, pokazując zasadniczo tylko to, co chcemy. Są to więc piękne wnętrza na pokaz, otoczone jeszcze piękniejszymi fasadami. Ale nie chodzi o to, że ktoś puści pięknego pawia, czy też bąka w poczuciu, że zdradził swoje elementarne ideały! Nie, przecież człowiek taki nie jest, nawet do cna uprzedmiotowiony! On chciałby zwyczajnie coś znaczyć. Jak choćby pies swoje terytorium. A zwalanie ludzkich win na diabła to iście sataniczny pomysł. Nieźle podświadomie przemyślane!

Jak rozwiązać problemy ludzkości, unikając przy tym posądzenia wszystkich i wszystko o rozwiązłość? Wystarczy, że obarczy się tym posądzeniem same problemy (jest szansa, że im się to spodoba, jeśli wyznają problematyczny libertynizm). I żeby powstało jakieś konkretne, skuteczne lekarstwo… To w zamyśle ma być oczywiście panaceum… Żeby jeszcze było fajne w smaku i miało skutki uboczne w postaci stanów euforycznych, regulowanych specjalnym pokrętłem, którego samo kręcenie dostarczałoby nowych skutków ubocznych w postaci stanów euforycznych, regulowanych ustawowo przez sejm, którego samo kręcenie przez jakąkolwiek partię rządzącą dostarczałoby jeszcze ciekawszych skutków ubocznych… Łatwiej jednak skontaktować się z dilerem lub farmaceutą.

Niezupełnie cudownie jest nie mieć złudzeń. Niecałkiem cudownie jest też je mieć, choć to akurat z pozoru wręcz genialne rozwiązanie, bo dzięki niemu zwykła egzystencja może zamienić się w iluzoryczny, co prawda, ale jednak mit. Niestety do czasu, gdy ktoś ten mit zweryfikuje. Albo niby, że zainteresowany sam nabierze rozumu specjalną chochlą i otuli żalem swoją iluzję. Piękne iluzje porzuca się niechętnie. W ogóle wszystko, co piękne, ma swoje preferencje i względy, cokoły i piedestały… Złudzenia mogą się również (na szczęście?) rozwiewać – nawet gdy nie ma wiatru. Niestety nie wszystkie. Te, których nie da się zweryfikować lub rozwiać, mogą trwać w ludzkich umysłach dożywotnio. Czysta fantazja, dzięki której przenosimy się tuż potem w świat Narni… Chyba to się jakoś inaczej nazywa…

Kto sieje strach, zobaczy się kiedyś w lusterku! Kto sieje ferment, zbierze produkty fermentacji. Kto sieje spustoszenie, sam się kiedyś opuści i przeleje w próżne. A kto sieje mak? Podobno jakaś baba, choć nie ma o tym ani bladego, ani zielonego pojęcia. Cały ludzki gatunek na temat siewu zbiera wciąż doświadczenia. Część doświadczeń została gdzieś posiana… Ale wynika z nich dość jednoznacznie, że do siewu złego nasienia nie trzeba specjalistycznych instrukcji. Więc jeśli baba sieje mak na opium i jego pochodne, nie musi się zbytnio martwić. Z pewnością wyrośnie. Tylko kto zdecydował, że opiaty i opioidy są złe? Pewnie dziadek, bo nie chciał powiedzieć, jak ten mak siać.

Martwmy się czasem! Czasem przeszłym, bo niczego nas nie nauczył. I teraźniejszym, bo nie ma nic bardziej nietrwałego we wszechświecie, co zarazem i tak najdłużej nas wypluwa, bo całe (jakie by ono nie było) życie. Czasem przyszłym tylko nie musimy się martwić, bo to już „nie nasze” zmartwienie.

Obojętne jak bardzo chcemy uciec przed przeszłością i od teraźniejszości, próbując wybiec w przyszłość, to i tak się nie udaje. Bo nigdy nie byliśmy dość dobrzy w tym wybieganiu i nie będziemy, więc są to tylko zwykłe wybiegi. Tysiące lat magiczno-życzeniowe farmazony ciemiężyły ludzki umysł, a i dzisiaj nie jest pod tym względem lepiej. Bo CHCEMY w nie wierzyć, a wystarczy przecież tylko chcieć. Jeśli już uwierzymy, to amen w pacierzu. Wielu z nas nie pomagają niezbite dowody, że jest inaczej. Wiara nie potrzebuje dowodów. Gdyby potrzebowała, nie byłaby wiarą, tylko przekonaniem. Świeć słońce nad naszym ciałem, tylko nie za mocno, bo dostaniemy udaru. Albo wypalisz nam znamię słabości. A my mamy być silni. Albo przynajmniej w to wierzyć. I nie potrzebujemy dowodów. Wystarczy nam siła sprawcza motyki.

 

Dwa zamierzchłe byty spotykają się w niebycie. Jeden pyta:

-      Coś tu ciekawego się nie dzieje?

-      Wiesz – odpowiada drugi (choć nie do końca wiadomo, który jest który) - muszę sprawdzić.

-      A to dla ciebie chyba żaden problem...

-      No tak - byłem niegdyś przecież konduktorem.

-      I co?

-      Nie ma tu biletów.

 

Każdy wolałby być niezależnym bytem, najchętniej od wszystkiego. Sprawy ważne od nieważnych powinny się oddzielać samoistnie. I te pierwsze, i te drugie powinny nas w równym stopniu gówno obchodzić. Powinno nas za to obchodzić, żeby się na tym gównie, przechodząc na ten stopień, nie poślizgnąć. Zresztą po co cokolwiek stopniować? I tak nie wiemy, kiedy jest najlepiej (najlepiej wiemy dopiero, kiedy BYŁO), więc wystarczy, kiedy jest dobrze. A dobrze jest po niektórych środkach farmakologicznych. Opium dla mas! Diabli nadadzą do każdego paczkomatu.