Licznik

niedziela, 27 października 2019

Zwarcie

Człowiek powinien ćwiczyć upadki, zwłaszcza te na duchu. Upaść jest nieustannie łatwo, a człowiek nie ćwiczy upadków upadając! I jest niewyćwiczony przez nieustanne ćwiczenia i przez to nie jest mistrzem w podnoszeniu życiowych ciężarów i samego siebie z psychicznego podłoża. A gdyby były mistrzostwa w upadaniu, czy też we wpadaniu jak śliwka w kompot, to z pewnością zająłby pierwsze miejsce - wcale nie dlatego, że jest akurat wolne. Tak to funkcjonuje w naszym urządzeniu (z mnóstwem trybów – głównie rozkazujących i przypuszczających). Fabryka jest po to, żeby fabrykować, a płaszcz – żeby się płaszczyć. Tylko odważnik się nie boi, że schudnie albo przytyje.
Kiedy jasny gwint zewrze się z jasną nakrętką, nastąpi prawdopodobnie koniec świata (?...) Świata ludzi, którzy jasność traktują jako priorytet. Jako coś, co sprawia, że nie jesteśmy ciemni. Choć z natury jesteśmy. Dwóch jasnych rzeczy połączonych ze sobą być nie może, bo świat opiera się na przeciwnościach. A umysł opiera się logice. Taka zasada, zasadzona jeszcze przed wiekami wieków. Wyjątkiem jest jasna i ciemna materia, które współistnieją, ale się nie łączą. Kiedy uderzyć w górne „C” sfer niebieskich, dzieje się niepojęte. Dzieje się zapętlają. Dolni ludzie krzyczą wniebogłosy, że powinniśmy przeć ku górze, właściwie matki powinny to robić już przy porodzie. Żeby w końcu osiągnąć stan szczęśliwości. Szczęście – żeby było świadomie odczuwalne – to ktoś o nim musi cokolwiek wiedzieć, ktoś coś musiałby w tak zwanym międzyczasie napomknąć na ten temat, czy też główny zainteresowany musiałby się przynajmniej czegoś domyślać, bo jak sobie nie uświadamia, że jest szczęśliwy, to do bani. Niestety najczęściej świadomość bycia (niegdyś) szczęśliwym pojawia się dopiero jako refleksja i można sobie potem tylko merdać w myślach domniemanym ogonem... Bo to niemal równie fantomowy wyraz odczuwania przyjemności. A gdybyśmy ze stanu odczuwania szczęścia zdawali sobie całkowicie sprawę, to moglibyśmy też na koniec chociaż urządzić jakiś pożegnalny melanż – typu „pif-paf”.
Trudno się żyło, choć „NASZĄ SPECJALNOŚCIĄ JEST PROSTYTUCJA”. Taki właśnie dużych rozmiarów napis powinien orbitować gdzieś nad naszą planetą. Ale z drugiej strony dobrze może, że nie orbituje, bo by się wszyscy z całej galaktyki zlatywali na rekonesans. I dobrze, że nie widać także tych wszystkich mikroorganicznych armii przenoszących się – przykładowo - drogą płciową na dotąd niezdobyte płaskowyże lub doliny. Te tabuny jakoś nie błądzą po płciowych bezdrożach w świecie mikroimpulsów, nanopragnień ziszczających się niemożliwym do obliczenia wysiłkiem. Znają również szlaki do wszystkich pozostałych narządów, służących niby człowiekowi, a tak naprawdę nie wiadomo do końca czemu. Ogólnie procesowi nieustannej przemiany żywego w martwe i martwego w żywe. Niemniej „martwego” to już równo na płask nie obchodzi, bo ono już świadomie się nie przemienia. Trochę podle jest nie wierzyć w przyszłość. Gady kopalne nie wierzyły w archeologię i nie mogły zachwycać się własnymi skamielinami. Jak mogły mimo gigantycznego instynktu przetrwania zwyczajnie wyginąć?! Człowiek na pewno by do czegoś takiego nie dopuścił! Wystrzeliłby głowicę nuklearną w spadający meteoryt, kometę, zresztą w cokolwiek. Generalnie fajnie jest sobie postrzelać, zwłaszcza gdy towarzyszą temu duże emocje, bo to coś, do czego strzelamy, ma zupełnie inne plany na swoją najbliższą egzystencję. Jako osoby empatyczne potrafimy się mocno w to wczuwać i dodatkowo tym wczuwaniem emocjonować. Zabawne! Nawet jedna małych rozmiarów emocja to już coś. I nawet jeśli po przeżyciu blaknie we wspomnieniach, potrafi napędzić zmysły do szukania nowych, WIĘKSZYCH przeżyć. Mniej blaknących. Mimo pożerającego wszystko monstrum przemijania. Życie ma charakter przyczynowo-skutkowy. Na przykład: W marcu jak w garncu, więc cały luty babrze się w garncarstwie.

Sen