Proste rzeczy są ogólnie
dostępne. I jest to bardzo, ale to bardzo niesprawiedliwe. Ludzie
skomplikowani powinni mieć zakaz korzystania z prostoty. Powinno się
powołać specjalne ministerstwo gmatwania, które by wszystko to, co
zrozumiałe w swej prostocie, odpowiednio plątało dla tych
skomplikowanych, żeby prości ludzie czuli się dzięki temu lepiej.
Prości ludzie powinni czuć się lepiej od innych, a nawet od samych
siebie. Po prostu lepiej. Powinni mieć proste problemy do
rozwiązania. Albo żadnych. Po co coś rozwiązywać, jeśli
istnieje choćby cień podejrzenia, że potem będzie rozwiązłe.
Powinno się też dla prostych ludzi budować drogi bez zakrętów.
Zrozumienie prostych rzeczy nic nie kosztuje, zatem nie trzeba ich
specjalnie dofinansowywać. Koszty rzeczy i spraw skomplikowanych są
wysokie, zatem niech ci skomplikowani płacą za ciężką pracę
prostych ministrów, dla których gmatwanie jest okrutnym i
karkołomnym zajęciem. No i trzeba sobie wprost powiedzieć – nie
zawsze im to będzie wychodzić najlepiej. Trzeba być wobec nich
wyrozumiałym. Wybieranie skomplikowanych ministrów gmatwania byłoby
nonsensowne, bo oni wszystko mieliby w naturalny sposób
skomplikowane, więc braliby praktycznie pieniądze za nic. Nie po to
się zresztą tak trudno rodzili i wychowywali, żeby potem mieli
zawsze łatwo. To nieuczciwe w odniesieniu do prostego ludu w
skomplikowanym świecie, gdzie ktoś musi ponieść konsekwencje
wszystkich komplikacji i zapłacić za straty moralne. Ogólnie
najlepiej by było, żeby skomplikowani ludzie wybudowali sobie gruby
mur - za własne grube pieniądze - żeby się odgrodzić i prostych
ludzi niepotrzebnie nie denerwować, gdyż samo omijanie
skomplikowanych ludzi nie jest wcale proste.
Brak zabezpieczenia
powoduje, że rodzą się dzieci. Wątpliwe, czy wszystkie całkiem
potrzebnie, bo tylko część z nich spełnia w dorosłym życiu
podstawowe kryteria człowieczeństwa. Tym bardziej, że do dzisiaj
nie wiadomo dokładnie, co to znaczy być człowiekiem, gdyż jest to
bardzo względne. W każdym razie nie wszyscy są dobrze urodzeni.
Niektórzy pewnie pod złą gwiazdą, czy też może w ogóle było
wtedy zbyt duże zachmurzenie. Prawdopodobnie zatem powinna asystować
przy porodzie wróżka i przewidywać, czy narodzone dziecię
zostanie na przykład w przyszłości mordercą. W takim wypadku
stosowano by wobec niego profilaktycznie karę śmierci, bo lepiej
zapobiegać niż leczyć. A potem wyleczyć się przecież nie da. Za
karą śmierci przemawia też fakt, że wszyscy w końcu - tak czy
owak - okazujemy się być śmiertelni. Ale i spośród tych
spełniających umowne kryteria człowieczeństwa nie wszyscy dostają
się po śmierci do nieba, bo życie jest krótkie i nie każdy zdąży
nauczyć duszę fruwać. Skąd o tym wiemy? Z religijnych
eksperymentów przeprowadzanych w tajnych laboratoriach w Watykanie.
Wiemy też, że dusza obciążona grzechem nie może wzlecieć...
Prawdę mówiąc, opada. Nie wszystkim ukazuje się Bóg. Właściwie
to On sam powiedział (to znaczy - tak jest napisane), że nikomu się
nie ukazuje, ale wielu wierzy, że Go mimo wszystko zobaczy, bo
przecież Bóg też ma prawo od czasu do czasu zmienić swoją
decyzję. Przykładem na to jest król Salomon, który widział Boga
we śnie. Od tamtego czasu trwa dyskusja – co jest snem, a co nie
jest. W każdym razie marzenia senne to bardzo ważny aspekt naszego
życia. Trwają nawet próby stopniowego wprowadzenia snu na jawie,
żeby stworzyć Bogu większe szanse i możliwości objawienia się.
Mózg pierze się w
trzydziestu sześciu i sześciu dziesiątych stopnia. Chyba że ktoś
ma gorączkę. W piekle przerabiają go na H2O, ponieważ mają
deficyt wody, więc go nawet nie odwirowują. Zwłaszcza że
większość jej przecież idzie na pranie. I jeszcze musi trochę
zostać na gejzery na Islandii. Żeby dostać się do piekła, trzeba
najpierw zadzwonić domofonem, bo nie każdy może wejść. Wszyscy
jesteśmy ociupinkę dobrzy i często to można wyczuć. No i też po
wyglądzie, czy na przykład - jaką ktoś ma fryzurę i kiedy się
ostatnio mył – jak za bardzo czuć mydłem, nie wpuszczają, bo w
piekle mają piekielne uczulenie na dobro. Wtedy siedzi się w takiej
poczekalni i albo się za jakiś czas całkiem wydobrzeje, albo wręcz
przeciwnie. Można się zeźlić w czasie oczekiwania. Więc jeśli
ktoś jest z natury niecierpliwy i od razu zrobi piekielną awanturę,
nie musi czekać. Awanturnicy mają wstęp wolny. W niebie z kolei
niekiedy może powstać dziura, przez którą jakiś roztargniony
anioł może spaść i potłuc się o ziemię. Dlatego potrzebny jest
zaraz ortopeda i musi rzecz jasna mieć ostry dyżur. W niebie jest
bardzo dużo wolnego miejsca, bo tam lubią duży metraż, żeby
dusze mogły swobodnie hasać. To dlatego wszechświat się
rozszerza. Przynajmniej ta część, gdzie jest niebo. I wszystkie
filmy też mają bez ograniczeń, bo tylko takie mają filmy. Bo jak
ktoś umarł bardzo młodo i w swojej domniemanej przyszłości
oczywiście byłby niekarany, co jest bardzo istotne przy dostawaniu
się do nieba, to nie wszystko by z tych innych filmów rozumiał i
zażenowani rodzice musieli by mu wyjaśniać, czy też zasłaniać
oczy nie wiadomo czym, skoro wszystko w niebie jest przejrzyste. A
gdyby jego rodzice byli akurat w piekle, wtedy musiałby się
wszystkiego dowiadywać od starszych kolegów. Internet mają tylko w
piekle, właściwie cały Darknet tam tylko chodzi, bo tego
normalnego nikt nie przegląda, nawet dziwne dzieci z in vitro. One
marzą jedynie o tym, żeby im chirurgia plastyczna wygładziła
dodatkową bruzdę na twarzy. A takie operacje są przecież
nielegalne, bo to próba tuszowania grzechu. Nawet w piekle nikt nie
chce się specjalnie wyróżniać, ponieważ panuje tam typowo
hejterska atmosfera. W niebie za to wszyscy się kochają. Trwa taka
bezcielesna orgia. Dusze przenikają się w czasie hasania wzajemnie
w telepatycznej ekstazie. Tylko po islamskiej stronie nieba uprawia
się podobno seks i to wyłącznie z dziewicami, które mimo to wciąż
pozostają dziewicami i nie ma w tym nic niezwykłego. Niebo rządzi
się swoimi własnymi prawami. Ze zbawieniem jest sprawa czasem dość
skomplikowana. Przykładowo – kogoś zeżarł rekin. Chyba nie jest
jeszcze zbawiony. Mógł być bardziej rozważny, mniej romantyczny.
Rekin wędruje do piekła, gdzie się smaży i w któryś piątek
podrzucają go na patelni do nieba, bo akurat wtedy jedzą tam rybę.
Zresztą piekło i niebo mają swoje różne poziomy. Podobno jest
dziewięć kręgów piekła. Każdy z nich to taki „level” i tam
się gra w różne gry – rzecz jasna hazardowo – tyle że na
zapałki, te od podpalania ognia pod kotłem. Zaprzedane i zniewolone
dusze nie mają już w piekle żadnej wartości przetargowej.
Natomiast siódme niebo to stan przejściowy i tak osiągalny tylko
dla tych, którzy potrafią poruszyć niebo i ziemię, bo znaleźli
punkt podparcia. Względnie niebiański punkt G.
Teoria ewolucji to
ściema. Gdyby była prawdą, Żydzi rodziliby się już od jakiegoś
czasu przynajmniej częściowo bez napletka. Tymczasem on pełni rolę
rytualną i religijną. W przeciwnym razie komu i do czego byłby
potrzebny?