Licznik

niedziela, 24 listopada 2019

Tak to jest

Zdarzają się różne nieprzewidziane rzeczy. Wieczność – jeśli tak naprawdę w ogóle istnieje - prawdopodobnie zrodziła się też przypadkiem. W każdym razie przypadek istnieje... o ile to przypadek. Bo może zrządzenie losu, który zapisany jest ponoć w gwiazdach. Gwiazdy są niepodważalne. Nikt nie próbował podważyć gwiazd, ponieważ nie ma punktu podparcia... W pewnym momencie powstała też fałda na skraju. Co dla jej skrajnych zwolenników było oczywistą apoteozą skrajności. Może też Ziemia stała się w pewnym momencie zbyt płaska nawet dla tych, którzy wierzą w to, że taka jest. Trudno powiedzieć, niemniej zaranie fałdy pozostaje niejasne niczym za mgłą spowity mrokiem szkopuł. Potem pobrano pomiary i wpisano je do specjalnej kartoteki. Nadano sprawie numer ewidencyjny... Ponieważ nieokreślony pozostaje dzień powstania fałdy, święto jej powstania obchodzi się zatem codziennie. Zaczęto również pisać pochwalne poematy, których uczono nawet w szkołach, szczególnie w szkole życia. Na przykład taki oto, autorstwa nieznanego dotąd poety Oktopusa Tentakla:

„W drelichu lichym stoję cicho,
Patrzę, czy obraz się nie zatrze
Z obrazy fałdy wielkiej - chichom
Historii przeciw przywiał wiatr, że...
O, bezrozumny świata głąbie,
Co w swej nicości głąb zaglądasz,
Gdy się go już rach-ciach odrąbie
I pustej bomby wątły lont, aż
Iskry zagaśnie blady płomień -
Nieczuły na bomb niewybuchy
Łączący w słowach bólu głuchych
Jak seria przykrych powiadomień.
Czymże jest sedna mdły pantałyk,
Zaparć, czy czkawki niepokoje,
Przy Twoim – fałdo – zmyśle całym...
I przy tym gabaryty Twoje?!
Ja w nos po skosie dostać wolę,
Udarów sto byłoby darem,
Bylebym tylko kochać w kole
Wcieleń Cię zawsze dostał karę...
Fałdo, tyś wymiar mój zmieniła,
Łypanie na horyzont moje.
Tyś dla człowieka niczym siła -
Zwoje wygładza w czasze - co je.
Jak morski piasek w Morskim Oku,
Dla masochisty w bucie kamień,
Dla żula smuga pięknych mamień
Jak droga hen... dwunastu kroków.
O, fałdo, tyś wśród wszelkich zamięć
Największym wszakże jest zamięciem -
Dlatego z wszystkich sił swych czczę Cię
I uczę Ciebie się na pamięć!”

Przyjęto, że fałda i szkopuł są tym samym dwoistym w jedności tworem. Ale nie wszystkim się to podoba. Szczególnie Kontrafałdystom, którzy sami się tak nazwali. Bo nazwa wymyślona przez Zabranialsów była zbyt obraźliwa. W przypadku Zabranialsów było niemal tak samo (z wyjątkiem tego, że fałda jest po ich myśli), bo oni sami też nazywają się inaczej – bardziej patetycznie. Cóż - świat funkcjonuje na zasadach serdecznej wzajemności. W każdym razie fałdę należałoby od początku, według niegdyś obowiązujących kanonów piękna, przynajmniej czymś zakryć, spryskać wapnem, czy też pomalować w grochy, bo wygląda wystarczająco beznadziejnie. Kształtem przypomina wiele różnych, psujących krajobraz rzeczy, które dwuznacznie się kojarzą, szczególnie osobom lubiącym dwuznaczne skojarzenia. Kiedy pada deszcz, nasiąka i pęcznieje, natomiast w czasie suszy szosa sucha, prowadząca do fałdy, kruszeje i rozpada się, a przez porowatą powłokę na fałdzie wydziela się przykry smród i dziwnego koloru śluz, przez co wszyscy ześlizgują się z górki na pazurki i tarzają oblepieni śluzem w pyle drogi. Co może sprawiałoby nawet frajdę, aczkolwiek trudno znieść wspomniany wcześniej fetor i powodowany nim (oraz pyłem drogi) kaszel. Nie ma się co oszukiwać – fałda przypomina właściwie wrzód. Wielu jednak uwierzyło, że poza fałdą nie ma już niczego. Potwierdzać tę tezę ma fakt, że wszyscy, którzy dotąd próbowali uciec na pontonie, rzucając się z fałdy w bezbrzeżną otchłań, nigdy nie powrócili (rzeczywiście zastanawiające...). Ale Zabranialsi uważają, że ta fałda jest jednoznacznie cudna, bo to oni ją niejako stworzyli, do czego oficjalnie się przyznają i nie chcą jej zakrywać. Tym bardziej, że ich zdaniem symbolizuje wolność (mogła przecież nie powstać, a jednak powstała!) Zabranialsi zajmują się sianiem, podlewaniem i pieleniem (z jakichkolwiek pozytywnych aspektów) propagandy, że Kontrafałdyści chcieliby spędzać czas wyłącznie na libertyńskich igrcach w ogródkach działkowych ziemskich rozkoszy. Żeby domniemane życie Kontrafałdystów zdawało się godne potępienia przez wszystkich, którzy tylko sobie to wyobrażą. A na pewno przez wszystkich porządnych Zabranialsów, którzy oficjalnie żyją w ogólnym umartwieniu i moralnej czystości. Tak sami twierdzą, choć też sami jedynie w to wierzą! Kontrafałdyści natomiast mówią o sobie, że chcieliby po prostu wyraziście nowatorskich przemian, nie bacząc na wyrazistą w swej przerdzewiałej formie drezynę przeszłości, wiozącą swój własny pomnik wprost na bocznicę. „Nie chcą starego porządku, chcą nowego bałaganu” - zdaniem Zabranialsów oczywiście - „chcą nowych pozycji, w których mogliby się wycwanić”, a tymczasem to Zabranialsi bronią swego szczęścia w wystarczająco cwanych pozycjach i nie chcą żadnych zmian, zwłaszcza kiedy ich fałda jest na wierzchu. Kontrafałdyści też chcieliby jak najdłużej jechać wierzchem - najlepiej na swoim wierzchowcu. Tyle że Zabranialsi oferują im, ewentualnie, burą kobyłę. Zabranialsi chcą też, żeby wszyscy na świecie - tak jak oni – stawali w samo południe na jednej nodze okrakiem, podrygując do rytmu śpiewanej pieśni „Wlazł kotek na płotek”, który to skoczny utwór jest wg nich wzorem dla całej sztuki współczesnej. Kontrafałdyści nie wiedzą, po co mieliby to robić, bo mają, zdaniem Zabranialsów, ograniczoną wiedzę. Zabranialsi podkreślają też, że tak właśnie czynił ich praszczur – megalityczny umysł jeszcze w erze prekambryjskiej, potem zaś pradziad, który już podówczas nie był żadnym poganinem, tylko poganiał zaprzęgi trylobitów i był bardzo postępowy, bo bacznie śledził rozwój wypadków. Więc to zwyczajnie tradycja i cześć pieśni! Kontrafałdyści nie oddają czci owej pieśni, więc Zabranialsi wyją swą rzewną niczym sok z cebuli kanconę ze zdwojoną siłą. Wpadają przy tym w zachwyt, a Kontrafałdyści z niego wypadają i kręcą do tego nosem piruety. Nie każdy medal ma dwie strony, bo ten, który wręczają sobie nawzajem Zabranialsi ma jedną – ich stronę. Próbują ustanowić to prawnie. I jakimś cudem im się to udaje. Także to, że świat według ich projektu jest piękny i że wyczuwa on w naturalny sposób własne piękno i się nim upaja. Tymczasem Kontrafałdyści czują się smutni i niekochani, co widać, gdy płaczą cicho w kąciku swoich wspomnień prehistorii (zanim powstała fałda). Zabranialsi czują natomiast, że ich miłość do samych siebie jest normą. Kłamstwa Kontrafałdystów bledną przy drapaczach chmurnych fantasmagorii Zabranialsów. Ci ostatni jednak na tym pułapie iluzji stracili poczucie gruntownej rzeczywistości i ogłosili swoje mistrzostwo dobrego samopoczucia. Tylko fałda wciąż nie chce jakoś sklęsnąć. Raczej wciąż nabrzmiewa... Jakby czekała na pęknięcie... Albo po prostu nadejście czasów wielkiego wyrównania.



niedziela, 27 października 2019

Zwarcie

Człowiek powinien ćwiczyć upadki, zwłaszcza te na duchu. Upaść jest nieustannie łatwo, a człowiek nie ćwiczy upadków upadając! I jest niewyćwiczony przez nieustanne ćwiczenia i przez to nie jest mistrzem w podnoszeniu życiowych ciężarów i samego siebie z psychicznego podłoża. A gdyby były mistrzostwa w upadaniu, czy też we wpadaniu jak śliwka w kompot, to z pewnością zająłby pierwsze miejsce - wcale nie dlatego, że jest akurat wolne. Tak to funkcjonuje w naszym urządzeniu (z mnóstwem trybów – głównie rozkazujących i przypuszczających). Fabryka jest po to, żeby fabrykować, a płaszcz – żeby się płaszczyć. Tylko odważnik się nie boi, że schudnie albo przytyje.
Kiedy jasny gwint zewrze się z jasną nakrętką, nastąpi prawdopodobnie koniec świata (?...) Świata ludzi, którzy jasność traktują jako priorytet. Jako coś, co sprawia, że nie jesteśmy ciemni. Choć z natury jesteśmy. Dwóch jasnych rzeczy połączonych ze sobą być nie może, bo świat opiera się na przeciwnościach. A umysł opiera się logice. Taka zasada, zasadzona jeszcze przed wiekami wieków. Wyjątkiem jest jasna i ciemna materia, które współistnieją, ale się nie łączą. Kiedy uderzyć w górne „C” sfer niebieskich, dzieje się niepojęte. Dzieje się zapętlają. Dolni ludzie krzyczą wniebogłosy, że powinniśmy przeć ku górze, właściwie matki powinny to robić już przy porodzie. Żeby w końcu osiągnąć stan szczęśliwości. Szczęście – żeby było świadomie odczuwalne – to ktoś o nim musi cokolwiek wiedzieć, ktoś coś musiałby w tak zwanym międzyczasie napomknąć na ten temat, czy też główny zainteresowany musiałby się przynajmniej czegoś domyślać, bo jak sobie nie uświadamia, że jest szczęśliwy, to do bani. Niestety najczęściej świadomość bycia (niegdyś) szczęśliwym pojawia się dopiero jako refleksja i można sobie potem tylko merdać w myślach domniemanym ogonem... Bo to niemal równie fantomowy wyraz odczuwania przyjemności. A gdybyśmy ze stanu odczuwania szczęścia zdawali sobie całkowicie sprawę, to moglibyśmy też na koniec chociaż urządzić jakiś pożegnalny melanż – typu „pif-paf”.
Trudno się żyło, choć „NASZĄ SPECJALNOŚCIĄ JEST PROSTYTUCJA”. Taki właśnie dużych rozmiarów napis powinien orbitować gdzieś nad naszą planetą. Ale z drugiej strony dobrze może, że nie orbituje, bo by się wszyscy z całej galaktyki zlatywali na rekonesans. I dobrze, że nie widać także tych wszystkich mikroorganicznych armii przenoszących się – przykładowo - drogą płciową na dotąd niezdobyte płaskowyże lub doliny. Te tabuny jakoś nie błądzą po płciowych bezdrożach w świecie mikroimpulsów, nanopragnień ziszczających się niemożliwym do obliczenia wysiłkiem. Znają również szlaki do wszystkich pozostałych narządów, służących niby człowiekowi, a tak naprawdę nie wiadomo do końca czemu. Ogólnie procesowi nieustannej przemiany żywego w martwe i martwego w żywe. Niemniej „martwego” to już równo na płask nie obchodzi, bo ono już świadomie się nie przemienia. Trochę podle jest nie wierzyć w przyszłość. Gady kopalne nie wierzyły w archeologię i nie mogły zachwycać się własnymi skamielinami. Jak mogły mimo gigantycznego instynktu przetrwania zwyczajnie wyginąć?! Człowiek na pewno by do czegoś takiego nie dopuścił! Wystrzeliłby głowicę nuklearną w spadający meteoryt, kometę, zresztą w cokolwiek. Generalnie fajnie jest sobie postrzelać, zwłaszcza gdy towarzyszą temu duże emocje, bo to coś, do czego strzelamy, ma zupełnie inne plany na swoją najbliższą egzystencję. Jako osoby empatyczne potrafimy się mocno w to wczuwać i dodatkowo tym wczuwaniem emocjonować. Zabawne! Nawet jedna małych rozmiarów emocja to już coś. I nawet jeśli po przeżyciu blaknie we wspomnieniach, potrafi napędzić zmysły do szukania nowych, WIĘKSZYCH przeżyć. Mniej blaknących. Mimo pożerającego wszystko monstrum przemijania. Życie ma charakter przyczynowo-skutkowy. Na przykład: W marcu jak w garncu, więc cały luty babrze się w garncarstwie.

Sen


czwartek, 6 czerwca 2019

Sprostowanie

Proste rzeczy są ogólnie dostępne. I jest to bardzo, ale to bardzo niesprawiedliwe. Ludzie skomplikowani powinni mieć zakaz korzystania z prostoty. Powinno się powołać specjalne ministerstwo gmatwania, które by wszystko to, co zrozumiałe w swej prostocie, odpowiednio plątało dla tych skomplikowanych, żeby prości ludzie czuli się dzięki temu lepiej. Prości ludzie powinni czuć się lepiej od innych, a nawet od samych siebie. Po prostu lepiej. Powinni mieć proste problemy do rozwiązania. Albo żadnych. Po co coś rozwiązywać, jeśli istnieje choćby cień podejrzenia, że potem będzie rozwiązłe. Powinno się też dla prostych ludzi budować drogi bez zakrętów. Zrozumienie prostych rzeczy nic nie kosztuje, zatem nie trzeba ich specjalnie dofinansowywać. Koszty rzeczy i spraw skomplikowanych są wysokie, zatem niech ci skomplikowani płacą za ciężką pracę prostych ministrów, dla których gmatwanie jest okrutnym i karkołomnym zajęciem. No i trzeba sobie wprost powiedzieć – nie zawsze im to będzie wychodzić najlepiej. Trzeba być wobec nich wyrozumiałym. Wybieranie skomplikowanych ministrów gmatwania byłoby nonsensowne, bo oni wszystko mieliby w naturalny sposób skomplikowane, więc braliby praktycznie pieniądze za nic. Nie po to się zresztą tak trudno rodzili i wychowywali, żeby potem mieli zawsze łatwo. To nieuczciwe w odniesieniu do prostego ludu w skomplikowanym świecie, gdzie ktoś musi ponieść konsekwencje wszystkich komplikacji i zapłacić za straty moralne. Ogólnie najlepiej by było, żeby skomplikowani ludzie wybudowali sobie gruby mur - za własne grube pieniądze - żeby się odgrodzić i prostych ludzi niepotrzebnie nie denerwować, gdyż samo omijanie skomplikowanych ludzi nie jest wcale proste.
Brak zabezpieczenia powoduje, że rodzą się dzieci. Wątpliwe, czy wszystkie całkiem potrzebnie, bo tylko część z nich spełnia w dorosłym życiu podstawowe kryteria człowieczeństwa. Tym bardziej, że do dzisiaj nie wiadomo dokładnie, co to znaczy być człowiekiem, gdyż jest to bardzo względne. W każdym razie nie wszyscy są dobrze urodzeni. Niektórzy pewnie pod złą gwiazdą, czy też może w ogóle było wtedy zbyt duże zachmurzenie. Prawdopodobnie zatem powinna asystować przy porodzie wróżka i przewidywać, czy narodzone dziecię zostanie na przykład w przyszłości mordercą. W takim wypadku stosowano by wobec niego profilaktycznie karę śmierci, bo lepiej zapobiegać niż leczyć. A potem wyleczyć się przecież nie da. Za karą śmierci przemawia też fakt, że wszyscy w końcu - tak czy owak - okazujemy się być śmiertelni. Ale i spośród tych spełniających umowne kryteria człowieczeństwa nie wszyscy dostają się po śmierci do nieba, bo życie jest krótkie i nie każdy zdąży nauczyć duszę fruwać. Skąd o tym wiemy? Z religijnych eksperymentów przeprowadzanych w tajnych laboratoriach w Watykanie. Wiemy też, że dusza obciążona grzechem nie może wzlecieć... Prawdę mówiąc, opada. Nie wszystkim ukazuje się Bóg. Właściwie to On sam powiedział (to znaczy - tak jest napisane), że nikomu się nie ukazuje, ale wielu wierzy, że Go mimo wszystko zobaczy, bo przecież Bóg też ma prawo od czasu do czasu zmienić swoją decyzję. Przykładem na to jest król Salomon, który widział Boga we śnie. Od tamtego czasu trwa dyskusja – co jest snem, a co nie jest. W każdym razie marzenia senne to bardzo ważny aspekt naszego życia. Trwają nawet próby stopniowego wprowadzenia snu na jawie, żeby stworzyć Bogu większe szanse i możliwości objawienia się.
Mózg pierze się w trzydziestu sześciu i sześciu dziesiątych stopnia. Chyba że ktoś ma gorączkę. W piekle przerabiają go na H2O, ponieważ mają deficyt wody, więc go nawet nie odwirowują. Zwłaszcza że większość jej przecież idzie na pranie. I jeszcze musi trochę zostać na gejzery na Islandii. Żeby dostać się do piekła, trzeba najpierw zadzwonić domofonem, bo nie każdy może wejść. Wszyscy jesteśmy ociupinkę dobrzy i często to można wyczuć. No i też po wyglądzie, czy na przykład - jaką ktoś ma fryzurę i kiedy się ostatnio mył – jak za bardzo czuć mydłem, nie wpuszczają, bo w piekle mają piekielne uczulenie na dobro. Wtedy siedzi się w takiej poczekalni i albo się za jakiś czas całkiem wydobrzeje, albo wręcz przeciwnie. Można się zeźlić w czasie oczekiwania. Więc jeśli ktoś jest z natury niecierpliwy i od razu zrobi piekielną awanturę, nie musi czekać. Awanturnicy mają wstęp wolny. W niebie z kolei niekiedy może powstać dziura, przez którą jakiś roztargniony anioł może spaść i potłuc się o ziemię. Dlatego potrzebny jest zaraz ortopeda i musi rzecz jasna mieć ostry dyżur. W niebie jest bardzo dużo wolnego miejsca, bo tam lubią duży metraż, żeby dusze mogły swobodnie hasać. To dlatego wszechświat się rozszerza. Przynajmniej ta część, gdzie jest niebo. I wszystkie filmy też mają bez ograniczeń, bo tylko takie mają filmy. Bo jak ktoś umarł bardzo młodo i w swojej domniemanej przyszłości oczywiście byłby niekarany, co jest bardzo istotne przy dostawaniu się do nieba, to nie wszystko by z tych innych filmów rozumiał i zażenowani rodzice musieli by mu wyjaśniać, czy też zasłaniać oczy nie wiadomo czym, skoro wszystko w niebie jest przejrzyste. A gdyby jego rodzice byli akurat w piekle, wtedy musiałby się wszystkiego dowiadywać od starszych kolegów. Internet mają tylko w piekle, właściwie cały Darknet tam tylko chodzi, bo tego normalnego nikt nie przegląda, nawet dziwne dzieci z in vitro. One marzą jedynie o tym, żeby im chirurgia plastyczna wygładziła dodatkową bruzdę na twarzy. A takie operacje są przecież nielegalne, bo to próba tuszowania grzechu. Nawet w piekle nikt nie chce się specjalnie wyróżniać, ponieważ panuje tam typowo hejterska atmosfera. W niebie za to wszyscy się kochają. Trwa taka bezcielesna orgia. Dusze przenikają się w czasie hasania wzajemnie w telepatycznej ekstazie. Tylko po islamskiej stronie nieba uprawia się podobno seks i to wyłącznie z dziewicami, które mimo to wciąż pozostają dziewicami i nie ma w tym nic niezwykłego. Niebo rządzi się swoimi własnymi prawami. Ze zbawieniem jest sprawa czasem dość skomplikowana. Przykładowo – kogoś zeżarł rekin. Chyba nie jest jeszcze zbawiony. Mógł być bardziej rozważny, mniej romantyczny. Rekin wędruje do piekła, gdzie się smaży i w któryś piątek podrzucają go na patelni do nieba, bo akurat wtedy jedzą tam rybę. Zresztą piekło i niebo mają swoje różne poziomy. Podobno jest dziewięć kręgów piekła. Każdy z nich to taki „level” i tam się gra w różne gry – rzecz jasna hazardowo – tyle że na zapałki, te od podpalania ognia pod kotłem. Zaprzedane i zniewolone dusze nie mają już w piekle żadnej wartości przetargowej. Natomiast siódme niebo to stan przejściowy i tak osiągalny tylko dla tych, którzy potrafią poruszyć niebo i ziemię, bo znaleźli punkt podparcia. Względnie niebiański punkt G.
Teoria ewolucji to ściema. Gdyby była prawdą, Żydzi rodziliby się już od jakiegoś czasu przynajmniej częściowo bez napletka. Tymczasem on pełni rolę rytualną i religijną. W przeciwnym razie komu i do czego byłby potrzebny?

poniedziałek, 22 kwietnia 2019

Limeryk strzelecki

Dwóch strzelców ze Strzelec strzeliło raz gafę -
Miast na myśl wpaść zbożną prostym, celnym trafem,
Na pomysł ten wpadli - odurzeni winem -
By z szopy przy zoo skraść długą drabinę,
Następnie zaś zgwałcić żyrafę.

Nowe oświetlenie

Prawdzie powinno się zapobiec,
aby do niej nie doszło.
W przeciwnym razie wyjdzie na jaw.
(Pierwsza myśl po skopolaminie)




Żeby zobaczyć sprawy w nowym świetle, potrzebne jest nowe oświetlenie. Ale nie wystarczy goła żarówka, tylko raczej wypada zawiesić żyrandol. Żeby było elegancko. W końcu mamy XXI wiek i każdy by chciał przebywać w dostojnym blasku chwały i spożywać przy tym dostojny kawał chałwy. Przecież na to tyraliśmy całe wieki i oddał za to życie bezpowrotnie na tej ziemi kolosalny tabun ludzi. Było zbudowane kiedyś miasto, takie tylko na próbę. Nazywało się San Demo. W Republice Południowej Arktyki. Czy może gdzieś indziej, bez różnicy. Tektura, pakuły, sklejka, celofan. Naukowe fantastyko. Próbował być w nim kimś więcej niż atrapą korkociąg do butelki z gwintem. Aczkolwiek butelka takowa służyła wyłącznie do nabijania w nią pluszowych frajerów, zatem został ministrem spraw pokrętnych. Wszystko się wokół czegoś kręci albo jest tym czymś, wokół czego się wszystko kręci. Szok i niedowierzanie. Bo to trochę jak zwykła pralka, tyle, że automat. Ale to jeszcze nie jest dostatecznie pokręcone. Najbardziej pokręcone są zwoje mózgowe i to, co się w nich przedwcześnie w pośpiechu lęgnie. Prawdopodobnie przez to, że Ziemia kręci się nie tylko wokół Słońca, lecz też wokół własnej osi. Trochę jak jazda w wirówce przeciążeniowej. I to pewnie dlatego mamy podwójnie skręconą spiralę DNA, niemniej żeby to zrozumieć, trzeba być specjalistą. A już żeby w tym węszyć i szperać, to wymaga skończonego fachury z dyplomem, którego nie kupił na bazarze. Bo fuszer zawsze coś może wykręcić, na przykład żarówki z żyrandola i od razu robi się ciemno. A znowu po ciemku widać, jak ktoś pali skręta. Żeby go skręcić nie trzeba wybitnego profesora. Różni krętacze nie muszą kończyć studiów. W ogóle mogą chadzać najprostszymi drogami, bo wprawdzie prosta droga czasem prowadzi do prawdy, lecz doprawdy leży ona najczęściej pośrodku - nierzadko mocno nakręconej szpuli - tej od kompletu, z czego zostały nici. Zrobiono kiedyś taki eksperyment, że ochotnikom wprowadzono do mózgu elektrody. Jedna elektroda przesyłała impuls łgarstwa w żywe oczy, druga impuls potwierdzający tę nieprawdę. Wszyscy uczestnicy eksperymentu czuli się szczęśliwi i zażądali, żeby im te elektrody wszczepić na stałe. I nie będą już do końca życia niczego więcej potrzebować. A tak właściwie, to mogą od razu umrzeć szczęśliwi. Natomiast półprawdę znajdziemy w półśrodkach. Niestety wypicie z kimś połowy litra wódki jeszcze niczego nie załatwia. Jeśli zaś kręci nas zawiła ścieżka kariery, może to w naturalny sposób przyprawić o zawrót głowy. I jeśli komuś się wydaje, że do kręcenia potrzebna jest jakaś specjalna korba, to niekoniecznie. Dzięki nauce wiemy już co i jak w znacznym stopniu jest spaprane. I domyślamy się, że powinniśmy wszystko chociaż częściowo odkręcić. Niestety to się chyba na pewno, raczej na bank szwajcarski nie uda. Tak się w stu procentach wydaje. Koniec dygresji. Wracając do San Demo - staraniem rady miasta skonstruowano celem poprawienia relacji specjalne mosty zwodzone między mieszkańcami, których zastępowały tymczasowo całkiem zmyślne manekiny. Potrafiły nawet zdać podstawowe testy na sztuczną inteligencję. Kwestie formalne załatwiano tam więc od razu z kwitkiem i przygotowano na to nawet formalne kwitki oraz nie do opisania wyszukany protokół. Panoszyło się urzędnictwo i urzędastwo. Koszmarne dwie dziwy, całe w pąsach. Absolut tak nie męczy, jak one! Jałowcówka tak nie wyjaławia. Wciąż zastanawiano się przez to, kto to są ci kosmici z czułkami jak barszcz Sosnowskiego, czy tylko saper może uprawiać seks z seksbombą, czy może bezpieczniej, żeby spał z samą saperką i czy śpiewanie przy śniadaniu pieśni o Nibelungach nie odbiera apetytu na odzyskanie utraconego niegdyś skarbu nieświadomej beztroski. W każdym razie może powodować obstrukcję, jako wyraz lęku przed utratą ostatnio zjedzonej kolacji. Ale to wszystko jeszcze do sprawdzenia na nowych testach. I pierwszy w kolejce jest wariograf. Dajmy na to, że komuś pomaga, na przykład żeby szczerze oszaleć z miłości... Było sobie brzydkie miasto, takie gdzie wszystko było brzydkie i nieskromne – zachowanie - zwłaszcza spokoju - jak też myśli samobójcze w czasie długiego objazdu po wybojach, bo to się jakoś łączy. Objazd się z drogą łączy i ludzie w obejściu tak obleśni, że leśniczego z lasu i leśnych dziadków zbiera tam na torsje w czasie lokomocji. A dzikie świnie kłapią uszami z zachwytu, że będą miały lux przetrawioną wstępnie szamę. No po prostu chore jak sen aptekarza. Ale na szczęście już tego miasta nie ma i tej drogi, bo się skończył okres próbny, więc wszystko stało się przepiękne. Niemniej teraz doszło parę kretyńskich niuansów: jeże, jeżozwierze i jeżowce zawarły tajny pakt z prawdą o nie koleniu w oczy, kolory biały i czarny obiecały, że nie będą sobie przeciwne i nie będą się mieszać do niczego, pewności bezmiarowi dodaje fakt, że nie jest mierny, bezmiaru pewności nic nie dodaje, bo po co. Pewne jak mortadela della morte. Trzeba oddać papieżowi, co papieskie. Chyba że nie braliśmy od papieża niczego, wtedy nie musimy oczywiście niczego zwracać. Kochani, coś na boku się odleżało, jakieś zaszłości. Nikt tego nie chce oglądać, chyba że chirurg, bo to obrzydliwe. Aczkolwiek to taki symbol podprogowy, bo nie chodzi o jakieś konkretne coś, tylko o cokolwiek, co mamy głęboko w Afryce umysłu - ze wspólnymi ideałami dobra i piękna - na co Bóg ma dokładnie tak samo wyeksponowane, jak na wszystko inne na tym świecie. Chyba że jest postacią z bajki, która wszystkim się martwi i przejmuje i planuje nam wybaczyć całe to doświadczenie, tylko najpierw ześle na nas jakieś plagi. Kwestia podejścia. Ale wracając do tych zaszłości – one tam zawsze będą – pod progiem afrykańskiej części naszego umysłu. Będą sobie tańczyć swoje tańce i śpiewać swoje pieśni. A my będziemy się tym przejmować o tyle, że to jakieś dziwne. Ale już taki mamy umysłowy folklor.