Licznik
czwartek, 19 grudnia 2019
środa, 4 grudnia 2019
niedziela, 1 grudnia 2019
piątek, 29 listopada 2019
niedziela, 24 listopada 2019
Tak to jest
Zdarzają się różne nieprzewidziane
rzeczy. Wieczność – jeśli tak naprawdę w ogóle istnieje -
prawdopodobnie zrodziła się też przypadkiem. W każdym razie
przypadek istnieje... o ile to przypadek. Bo może zrządzenie losu,
który zapisany jest ponoć w gwiazdach. Gwiazdy są niepodważalne.
Nikt nie próbował podważyć gwiazd, ponieważ nie ma punktu
podparcia... W pewnym momencie powstała też fałda na skraju. Co
dla jej skrajnych zwolenników było oczywistą apoteozą skrajności.
Może też Ziemia stała się w pewnym momencie zbyt płaska nawet
dla tych, którzy wierzą w to, że taka jest. Trudno powiedzieć,
niemniej zaranie fałdy pozostaje niejasne niczym za mgłą spowity
mrokiem szkopuł. Potem pobrano pomiary i wpisano je do specjalnej
kartoteki. Nadano sprawie numer ewidencyjny... Ponieważ nieokreślony
pozostaje dzień powstania fałdy, święto jej powstania obchodzi
się zatem codziennie. Zaczęto również pisać pochwalne poematy,
których uczono nawet w szkołach, szczególnie w szkole życia. Na
przykład taki oto, autorstwa nieznanego dotąd poety Oktopusa
Tentakla:
„W drelichu lichym stoję cicho,
Patrzę, czy obraz się nie zatrze
Z obrazy fałdy wielkiej - chichom
Historii przeciw przywiał wiatr, że...
O, bezrozumny świata głąbie,
Co w swej nicości głąb zaglądasz,
Gdy się go już rach-ciach odrąbie
I pustej bomby wątły lont, aż
Iskry zagaśnie blady płomień -
Nieczuły na bomb niewybuchy
Łączący w słowach bólu głuchych
Jak seria przykrych powiadomień.
Czymże jest sedna mdły pantałyk,
Zaparć, czy czkawki niepokoje,
Przy Twoim – fałdo – zmyśle
całym...
I przy tym gabaryty Twoje?!
Ja w nos po skosie dostać wolę,
Udarów sto byłoby darem,
Bylebym tylko kochać w kole
Wcieleń Cię zawsze dostał karę...
Fałdo, tyś wymiar mój zmieniła,
Łypanie na horyzont moje.
Tyś dla człowieka niczym siła -
Zwoje wygładza w czasze - co je.
Jak morski piasek w Morskim Oku,
Dla masochisty w bucie kamień,
Dla żula smuga pięknych mamień
Jak droga hen... dwunastu kroków.
O, fałdo, tyś wśród wszelkich
zamięć
Największym wszakże jest zamięciem -
Dlatego z wszystkich sił swych czczę
Cię
I uczę Ciebie się na pamięć!”
Przyjęto, że fałda i szkopuł są
tym samym dwoistym w jedności tworem. Ale nie wszystkim się to
podoba. Szczególnie Kontrafałdystom, którzy sami się tak nazwali.
Bo nazwa wymyślona przez Zabranialsów była zbyt obraźliwa. W
przypadku Zabranialsów było niemal tak samo (z wyjątkiem tego, że
fałda jest po ich myśli), bo oni sami też nazywają się inaczej –
bardziej patetycznie. Cóż - świat funkcjonuje na zasadach
serdecznej wzajemności. W każdym razie fałdę należałoby od
początku, według niegdyś obowiązujących kanonów piękna,
przynajmniej czymś zakryć, spryskać wapnem, czy też pomalować w
grochy, bo wygląda wystarczająco beznadziejnie. Kształtem
przypomina wiele różnych, psujących krajobraz rzeczy, które
dwuznacznie się kojarzą, szczególnie osobom lubiącym dwuznaczne
skojarzenia. Kiedy pada deszcz, nasiąka i pęcznieje, natomiast w
czasie suszy szosa sucha, prowadząca do fałdy, kruszeje i rozpada
się, a przez porowatą powłokę na fałdzie wydziela się przykry
smród i dziwnego koloru śluz, przez co wszyscy ześlizgują się z
górki na pazurki i tarzają oblepieni śluzem w pyle drogi. Co może
sprawiałoby nawet frajdę, aczkolwiek trudno znieść wspomniany
wcześniej fetor i powodowany nim (oraz pyłem drogi) kaszel. Nie ma
się co oszukiwać – fałda przypomina właściwie wrzód. Wielu
jednak uwierzyło, że poza fałdą nie ma już niczego. Potwierdzać
tę tezę ma fakt, że wszyscy, którzy dotąd próbowali uciec na
pontonie, rzucając się z fałdy w bezbrzeżną otchłań, nigdy nie
powrócili (rzeczywiście zastanawiające...). Ale Zabranialsi
uważają, że ta fałda jest jednoznacznie cudna, bo to oni ją
niejako stworzyli, do czego oficjalnie się przyznają i nie chcą
jej zakrywać. Tym bardziej, że ich zdaniem symbolizuje wolność
(mogła przecież nie powstać, a jednak powstała!) Zabranialsi
zajmują się sianiem, podlewaniem i pieleniem (z jakichkolwiek
pozytywnych aspektów) propagandy, że Kontrafałdyści chcieliby
spędzać czas wyłącznie na libertyńskich igrcach w ogródkach
działkowych ziemskich rozkoszy. Żeby domniemane życie
Kontrafałdystów zdawało się godne potępienia przez wszystkich,
którzy tylko sobie to wyobrażą. A na pewno przez wszystkich
porządnych Zabranialsów, którzy oficjalnie żyją w ogólnym
umartwieniu i moralnej czystości. Tak sami twierdzą, choć też
sami jedynie w to wierzą! Kontrafałdyści natomiast mówią o
sobie, że chcieliby po prostu wyraziście nowatorskich przemian, nie
bacząc na wyrazistą w swej przerdzewiałej formie drezynę
przeszłości, wiozącą swój własny pomnik wprost na bocznicę.
„Nie chcą starego porządku, chcą nowego bałaganu” - zdaniem
Zabranialsów oczywiście - „chcą nowych pozycji, w których
mogliby się wycwanić”, a tymczasem to Zabranialsi bronią swego
szczęścia w wystarczająco cwanych pozycjach i nie chcą żadnych
zmian, zwłaszcza kiedy ich fałda jest na wierzchu. Kontrafałdyści
też chcieliby jak najdłużej jechać wierzchem - najlepiej na
swoim wierzchowcu. Tyle że Zabranialsi oferują im, ewentualnie,
burą kobyłę. Zabranialsi chcą też, żeby wszyscy na świecie -
tak jak oni – stawali w samo południe na jednej nodze okrakiem,
podrygując do rytmu śpiewanej pieśni „Wlazł kotek na płotek”,
który to skoczny utwór jest wg nich wzorem dla całej sztuki
współczesnej. Kontrafałdyści nie wiedzą, po co mieliby to
robić, bo mają, zdaniem Zabranialsów, ograniczoną wiedzę.
Zabranialsi podkreślają też, że tak właśnie czynił ich
praszczur – megalityczny umysł jeszcze w erze prekambryjskiej,
potem zaś pradziad, który już podówczas nie był żadnym
poganinem, tylko poganiał zaprzęgi trylobitów i był bardzo
postępowy, bo bacznie śledził rozwój wypadków. Więc to
zwyczajnie tradycja i cześć pieśni! Kontrafałdyści nie oddają
czci owej pieśni, więc Zabranialsi wyją swą rzewną niczym sok z
cebuli kanconę ze zdwojoną siłą. Wpadają przy tym w zachwyt, a
Kontrafałdyści z niego wypadają i kręcą do tego nosem piruety.
Nie każdy medal ma dwie strony, bo ten, który wręczają sobie
nawzajem Zabranialsi ma jedną – ich stronę. Próbują ustanowić
to prawnie. I jakimś cudem im się to udaje. Także to, że świat
według ich projektu jest piękny i że wyczuwa on w naturalny sposób
własne piękno i się nim upaja. Tymczasem Kontrafałdyści czują
się smutni i niekochani, co widać, gdy płaczą cicho w kąciku
swoich wspomnień prehistorii (zanim powstała fałda). Zabranialsi
czują natomiast, że ich miłość do samych siebie jest normą.
Kłamstwa Kontrafałdystów bledną przy drapaczach chmurnych
fantasmagorii Zabranialsów. Ci ostatni jednak na tym pułapie iluzji
stracili poczucie gruntownej rzeczywistości i ogłosili swoje
mistrzostwo dobrego samopoczucia. Tylko fałda wciąż nie chce jakoś
sklęsnąć. Raczej wciąż nabrzmiewa... Jakby czekała na
pęknięcie... Albo po prostu nadejście czasów wielkiego
wyrównania.
poniedziałek, 28 października 2019
niedziela, 27 października 2019
Zwarcie
Człowiek powinien ćwiczyć upadki, zwłaszcza te na duchu. Upaść jest
nieustannie łatwo, a człowiek nie ćwiczy upadków upadając! I jest
niewyćwiczony przez nieustanne ćwiczenia i przez to nie jest mistrzem w
podnoszeniu życiowych ciężarów i samego siebie z psychicznego podłoża. A
gdyby były mistrzostwa w upadaniu, czy też we wpadaniu jak śliwka w
kompot, to z pewnością zająłby pierwsze miejsce - wcale nie dlatego, że
jest akurat wolne. Tak to funkcjonuje w naszym urządzeniu (z mnóstwem
trybów – głównie rozkazujących i przypuszczających). Fabryka jest po to,
żeby fabrykować, a płaszcz – żeby się płaszczyć. Tylko odważnik się nie
boi, że schudnie albo przytyje.
Kiedy jasny gwint zewrze się z jasną nakrętką, nastąpi prawdopodobnie koniec świata (?...) Świata ludzi, którzy jasność traktują jako priorytet. Jako coś, co sprawia, że nie jesteśmy ciemni. Choć z natury jesteśmy. Dwóch jasnych rzeczy połączonych ze sobą być nie może, bo świat opiera się na przeciwnościach. A umysł opiera się logice. Taka zasada, zasadzona jeszcze przed wiekami wieków. Wyjątkiem jest jasna i ciemna materia, które współistnieją, ale się nie łączą. Kiedy uderzyć w górne „C” sfer niebieskich, dzieje się niepojęte. Dzieje się zapętlają. Dolni ludzie krzyczą wniebogłosy, że powinniśmy przeć ku górze, właściwie matki powinny to robić już przy porodzie. Żeby w końcu osiągnąć stan szczęśliwości. Szczęście – żeby było świadomie odczuwalne – to ktoś o nim musi cokolwiek wiedzieć, ktoś coś musiałby w tak zwanym międzyczasie napomknąć na ten temat, czy też główny zainteresowany musiałby się przynajmniej czegoś domyślać, bo jak sobie nie uświadamia, że jest szczęśliwy, to do bani. Niestety najczęściej świadomość bycia (niegdyś) szczęśliwym pojawia się dopiero jako refleksja i można sobie potem tylko merdać w myślach domniemanym ogonem... Bo to niemal równie fantomowy wyraz odczuwania przyjemności. A gdybyśmy ze stanu odczuwania szczęścia zdawali sobie całkowicie sprawę, to moglibyśmy też na koniec chociaż urządzić jakiś pożegnalny melanż – typu „pif-paf”.
Trudno się żyło, choć „NASZĄ SPECJALNOŚCIĄ JEST PROSTYTUCJA”. Taki właśnie dużych rozmiarów napis powinien orbitować gdzieś nad naszą planetą. Ale z drugiej strony dobrze może, że nie orbituje, bo by się wszyscy z całej galaktyki zlatywali na rekonesans. I dobrze, że nie widać także tych wszystkich mikroorganicznych armii przenoszących się – przykładowo - drogą płciową na dotąd niezdobyte płaskowyże lub doliny. Te tabuny jakoś nie błądzą po płciowych bezdrożach w świecie mikroimpulsów, nanopragnień ziszczających się niemożliwym do obliczenia wysiłkiem. Znają również szlaki do wszystkich pozostałych narządów, służących niby człowiekowi, a tak naprawdę nie wiadomo do końca czemu. Ogólnie procesowi nieustannej przemiany żywego w martwe i martwego w żywe. Niemniej „martwego” to już równo na płask nie obchodzi, bo ono już świadomie się nie przemienia. Trochę podle jest nie wierzyć w przyszłość. Gady kopalne nie wierzyły w archeologię i nie mogły zachwycać się własnymi skamielinami. Jak mogły mimo gigantycznego instynktu przetrwania zwyczajnie wyginąć?! Człowiek na pewno by do czegoś takiego nie dopuścił! Wystrzeliłby głowicę nuklearną w spadający meteoryt, kometę, zresztą w cokolwiek. Generalnie fajnie jest sobie postrzelać, zwłaszcza gdy towarzyszą temu duże emocje, bo to coś, do czego strzelamy, ma zupełnie inne plany na swoją najbliższą egzystencję. Jako osoby empatyczne potrafimy się mocno w to wczuwać i dodatkowo tym wczuwaniem emocjonować. Zabawne! Nawet jedna małych rozmiarów emocja to już coś. I nawet jeśli po przeżyciu blaknie we wspomnieniach, potrafi napędzić zmysły do szukania nowych, WIĘKSZYCH przeżyć. Mniej blaknących. Mimo pożerającego wszystko monstrum przemijania. Życie ma charakter przyczynowo-skutkowy. Na przykład: W marcu jak w garncu, więc cały luty babrze się w garncarstwie.
Kiedy jasny gwint zewrze się z jasną nakrętką, nastąpi prawdopodobnie koniec świata (?...) Świata ludzi, którzy jasność traktują jako priorytet. Jako coś, co sprawia, że nie jesteśmy ciemni. Choć z natury jesteśmy. Dwóch jasnych rzeczy połączonych ze sobą być nie może, bo świat opiera się na przeciwnościach. A umysł opiera się logice. Taka zasada, zasadzona jeszcze przed wiekami wieków. Wyjątkiem jest jasna i ciemna materia, które współistnieją, ale się nie łączą. Kiedy uderzyć w górne „C” sfer niebieskich, dzieje się niepojęte. Dzieje się zapętlają. Dolni ludzie krzyczą wniebogłosy, że powinniśmy przeć ku górze, właściwie matki powinny to robić już przy porodzie. Żeby w końcu osiągnąć stan szczęśliwości. Szczęście – żeby było świadomie odczuwalne – to ktoś o nim musi cokolwiek wiedzieć, ktoś coś musiałby w tak zwanym międzyczasie napomknąć na ten temat, czy też główny zainteresowany musiałby się przynajmniej czegoś domyślać, bo jak sobie nie uświadamia, że jest szczęśliwy, to do bani. Niestety najczęściej świadomość bycia (niegdyś) szczęśliwym pojawia się dopiero jako refleksja i można sobie potem tylko merdać w myślach domniemanym ogonem... Bo to niemal równie fantomowy wyraz odczuwania przyjemności. A gdybyśmy ze stanu odczuwania szczęścia zdawali sobie całkowicie sprawę, to moglibyśmy też na koniec chociaż urządzić jakiś pożegnalny melanż – typu „pif-paf”.
Trudno się żyło, choć „NASZĄ SPECJALNOŚCIĄ JEST PROSTYTUCJA”. Taki właśnie dużych rozmiarów napis powinien orbitować gdzieś nad naszą planetą. Ale z drugiej strony dobrze może, że nie orbituje, bo by się wszyscy z całej galaktyki zlatywali na rekonesans. I dobrze, że nie widać także tych wszystkich mikroorganicznych armii przenoszących się – przykładowo - drogą płciową na dotąd niezdobyte płaskowyże lub doliny. Te tabuny jakoś nie błądzą po płciowych bezdrożach w świecie mikroimpulsów, nanopragnień ziszczających się niemożliwym do obliczenia wysiłkiem. Znają również szlaki do wszystkich pozostałych narządów, służących niby człowiekowi, a tak naprawdę nie wiadomo do końca czemu. Ogólnie procesowi nieustannej przemiany żywego w martwe i martwego w żywe. Niemniej „martwego” to już równo na płask nie obchodzi, bo ono już świadomie się nie przemienia. Trochę podle jest nie wierzyć w przyszłość. Gady kopalne nie wierzyły w archeologię i nie mogły zachwycać się własnymi skamielinami. Jak mogły mimo gigantycznego instynktu przetrwania zwyczajnie wyginąć?! Człowiek na pewno by do czegoś takiego nie dopuścił! Wystrzeliłby głowicę nuklearną w spadający meteoryt, kometę, zresztą w cokolwiek. Generalnie fajnie jest sobie postrzelać, zwłaszcza gdy towarzyszą temu duże emocje, bo to coś, do czego strzelamy, ma zupełnie inne plany na swoją najbliższą egzystencję. Jako osoby empatyczne potrafimy się mocno w to wczuwać i dodatkowo tym wczuwaniem emocjonować. Zabawne! Nawet jedna małych rozmiarów emocja to już coś. I nawet jeśli po przeżyciu blaknie we wspomnieniach, potrafi napędzić zmysły do szukania nowych, WIĘKSZYCH przeżyć. Mniej blaknących. Mimo pożerającego wszystko monstrum przemijania. Życie ma charakter przyczynowo-skutkowy. Na przykład: W marcu jak w garncu, więc cały luty babrze się w garncarstwie.
sobota, 26 października 2019
wtorek, 20 sierpnia 2019
środa, 14 sierpnia 2019
poniedziałek, 12 sierpnia 2019
środa, 7 sierpnia 2019
niedziela, 4 sierpnia 2019
czwartek, 1 sierpnia 2019
sobota, 27 lipca 2019
czwartek, 18 lipca 2019
wtorek, 16 lipca 2019
niedziela, 14 lipca 2019
poniedziałek, 8 lipca 2019
czwartek, 6 czerwca 2019
Sprostowanie
Proste rzeczy są ogólnie
dostępne. I jest to bardzo, ale to bardzo niesprawiedliwe. Ludzie
skomplikowani powinni mieć zakaz korzystania z prostoty. Powinno się
powołać specjalne ministerstwo gmatwania, które by wszystko to, co
zrozumiałe w swej prostocie, odpowiednio plątało dla tych
skomplikowanych, żeby prości ludzie czuli się dzięki temu lepiej.
Prości ludzie powinni czuć się lepiej od innych, a nawet od samych
siebie. Po prostu lepiej. Powinni mieć proste problemy do
rozwiązania. Albo żadnych. Po co coś rozwiązywać, jeśli
istnieje choćby cień podejrzenia, że potem będzie rozwiązłe.
Powinno się też dla prostych ludzi budować drogi bez zakrętów.
Zrozumienie prostych rzeczy nic nie kosztuje, zatem nie trzeba ich
specjalnie dofinansowywać. Koszty rzeczy i spraw skomplikowanych są
wysokie, zatem niech ci skomplikowani płacą za ciężką pracę
prostych ministrów, dla których gmatwanie jest okrutnym i
karkołomnym zajęciem. No i trzeba sobie wprost powiedzieć – nie
zawsze im to będzie wychodzić najlepiej. Trzeba być wobec nich
wyrozumiałym. Wybieranie skomplikowanych ministrów gmatwania byłoby
nonsensowne, bo oni wszystko mieliby w naturalny sposób
skomplikowane, więc braliby praktycznie pieniądze za nic. Nie po to
się zresztą tak trudno rodzili i wychowywali, żeby potem mieli
zawsze łatwo. To nieuczciwe w odniesieniu do prostego ludu w
skomplikowanym świecie, gdzie ktoś musi ponieść konsekwencje
wszystkich komplikacji i zapłacić za straty moralne. Ogólnie
najlepiej by było, żeby skomplikowani ludzie wybudowali sobie gruby
mur - za własne grube pieniądze - żeby się odgrodzić i prostych
ludzi niepotrzebnie nie denerwować, gdyż samo omijanie
skomplikowanych ludzi nie jest wcale proste.
Brak zabezpieczenia
powoduje, że rodzą się dzieci. Wątpliwe, czy wszystkie całkiem
potrzebnie, bo tylko część z nich spełnia w dorosłym życiu
podstawowe kryteria człowieczeństwa. Tym bardziej, że do dzisiaj
nie wiadomo dokładnie, co to znaczy być człowiekiem, gdyż jest to
bardzo względne. W każdym razie nie wszyscy są dobrze urodzeni.
Niektórzy pewnie pod złą gwiazdą, czy też może w ogóle było
wtedy zbyt duże zachmurzenie. Prawdopodobnie zatem powinna asystować
przy porodzie wróżka i przewidywać, czy narodzone dziecię
zostanie na przykład w przyszłości mordercą. W takim wypadku
stosowano by wobec niego profilaktycznie karę śmierci, bo lepiej
zapobiegać niż leczyć. A potem wyleczyć się przecież nie da. Za
karą śmierci przemawia też fakt, że wszyscy w końcu - tak czy
owak - okazujemy się być śmiertelni. Ale i spośród tych
spełniających umowne kryteria człowieczeństwa nie wszyscy dostają
się po śmierci do nieba, bo życie jest krótkie i nie każdy zdąży
nauczyć duszę fruwać. Skąd o tym wiemy? Z religijnych
eksperymentów przeprowadzanych w tajnych laboratoriach w Watykanie.
Wiemy też, że dusza obciążona grzechem nie może wzlecieć...
Prawdę mówiąc, opada. Nie wszystkim ukazuje się Bóg. Właściwie
to On sam powiedział (to znaczy - tak jest napisane), że nikomu się
nie ukazuje, ale wielu wierzy, że Go mimo wszystko zobaczy, bo
przecież Bóg też ma prawo od czasu do czasu zmienić swoją
decyzję. Przykładem na to jest król Salomon, który widział Boga
we śnie. Od tamtego czasu trwa dyskusja – co jest snem, a co nie
jest. W każdym razie marzenia senne to bardzo ważny aspekt naszego
życia. Trwają nawet próby stopniowego wprowadzenia snu na jawie,
żeby stworzyć Bogu większe szanse i możliwości objawienia się.
Mózg pierze się w
trzydziestu sześciu i sześciu dziesiątych stopnia. Chyba że ktoś
ma gorączkę. W piekle przerabiają go na H2O, ponieważ mają
deficyt wody, więc go nawet nie odwirowują. Zwłaszcza że
większość jej przecież idzie na pranie. I jeszcze musi trochę
zostać na gejzery na Islandii. Żeby dostać się do piekła, trzeba
najpierw zadzwonić domofonem, bo nie każdy może wejść. Wszyscy
jesteśmy ociupinkę dobrzy i często to można wyczuć. No i też po
wyglądzie, czy na przykład - jaką ktoś ma fryzurę i kiedy się
ostatnio mył – jak za bardzo czuć mydłem, nie wpuszczają, bo w
piekle mają piekielne uczulenie na dobro. Wtedy siedzi się w takiej
poczekalni i albo się za jakiś czas całkiem wydobrzeje, albo wręcz
przeciwnie. Można się zeźlić w czasie oczekiwania. Więc jeśli
ktoś jest z natury niecierpliwy i od razu zrobi piekielną awanturę,
nie musi czekać. Awanturnicy mają wstęp wolny. W niebie z kolei
niekiedy może powstać dziura, przez którą jakiś roztargniony
anioł może spaść i potłuc się o ziemię. Dlatego potrzebny jest
zaraz ortopeda i musi rzecz jasna mieć ostry dyżur. W niebie jest
bardzo dużo wolnego miejsca, bo tam lubią duży metraż, żeby
dusze mogły swobodnie hasać. To dlatego wszechświat się
rozszerza. Przynajmniej ta część, gdzie jest niebo. I wszystkie
filmy też mają bez ograniczeń, bo tylko takie mają filmy. Bo jak
ktoś umarł bardzo młodo i w swojej domniemanej przyszłości
oczywiście byłby niekarany, co jest bardzo istotne przy dostawaniu
się do nieba, to nie wszystko by z tych innych filmów rozumiał i
zażenowani rodzice musieli by mu wyjaśniać, czy też zasłaniać
oczy nie wiadomo czym, skoro wszystko w niebie jest przejrzyste. A
gdyby jego rodzice byli akurat w piekle, wtedy musiałby się
wszystkiego dowiadywać od starszych kolegów. Internet mają tylko w
piekle, właściwie cały Darknet tam tylko chodzi, bo tego
normalnego nikt nie przegląda, nawet dziwne dzieci z in vitro. One
marzą jedynie o tym, żeby im chirurgia plastyczna wygładziła
dodatkową bruzdę na twarzy. A takie operacje są przecież
nielegalne, bo to próba tuszowania grzechu. Nawet w piekle nikt nie
chce się specjalnie wyróżniać, ponieważ panuje tam typowo
hejterska atmosfera. W niebie za to wszyscy się kochają. Trwa taka
bezcielesna orgia. Dusze przenikają się w czasie hasania wzajemnie
w telepatycznej ekstazie. Tylko po islamskiej stronie nieba uprawia
się podobno seks i to wyłącznie z dziewicami, które mimo to wciąż
pozostają dziewicami i nie ma w tym nic niezwykłego. Niebo rządzi
się swoimi własnymi prawami. Ze zbawieniem jest sprawa czasem dość
skomplikowana. Przykładowo – kogoś zeżarł rekin. Chyba nie jest
jeszcze zbawiony. Mógł być bardziej rozważny, mniej romantyczny.
Rekin wędruje do piekła, gdzie się smaży i w któryś piątek
podrzucają go na patelni do nieba, bo akurat wtedy jedzą tam rybę.
Zresztą piekło i niebo mają swoje różne poziomy. Podobno jest
dziewięć kręgów piekła. Każdy z nich to taki „level” i tam
się gra w różne gry – rzecz jasna hazardowo – tyle że na
zapałki, te od podpalania ognia pod kotłem. Zaprzedane i zniewolone
dusze nie mają już w piekle żadnej wartości przetargowej.
Natomiast siódme niebo to stan przejściowy i tak osiągalny tylko
dla tych, którzy potrafią poruszyć niebo i ziemię, bo znaleźli
punkt podparcia. Względnie niebiański punkt G.
Teoria ewolucji to
ściema. Gdyby była prawdą, Żydzi rodziliby się już od jakiegoś
czasu przynajmniej częściowo bez napletka. Tymczasem on pełni rolę
rytualną i religijną. W przeciwnym razie komu i do czego byłby
potrzebny?
poniedziałek, 22 kwietnia 2019
Limeryk strzelecki
Dwóch strzelców ze Strzelec strzeliło
raz gafę -
Miast na myśl wpaść zbożną
prostym, celnym trafem,
Na pomysł ten wpadli - odurzeni winem
-
By z szopy przy zoo skraść długą
drabinę,
Następnie zaś zgwałcić żyrafę.
Nowe oświetlenie
„Prawdzie
powinno się zapobiec,
aby do
niej nie doszło.
W
przeciwnym razie wyjdzie na jaw.”
(Pierwsza
myśl po skopolaminie)
Żeby
zobaczyć sprawy w nowym świetle, potrzebne jest nowe oświetlenie.
Ale nie wystarczy goła żarówka, tylko raczej wypada zawiesić
żyrandol. Żeby było elegancko. W końcu mamy XXI wiek i każdy by
chciał przebywać w dostojnym blasku chwały i spożywać przy tym
dostojny kawał chałwy. Przecież na to tyraliśmy całe wieki i
oddał za to życie bezpowrotnie na tej ziemi kolosalny tabun ludzi.
Było zbudowane kiedyś miasto, takie tylko na próbę. Nazywało się
San Demo. W Republice Południowej Arktyki. Czy może gdzieś
indziej, bez różnicy. Tektura, pakuły, sklejka, celofan. Naukowe
fantastyko. Próbował być w nim kimś więcej niż atrapą
korkociąg do butelki z gwintem. Aczkolwiek butelka takowa służyła
wyłącznie do nabijania w nią pluszowych frajerów, zatem został
ministrem spraw pokrętnych. Wszystko się wokół czegoś kręci
albo jest tym czymś, wokół czego się wszystko kręci. Szok i
niedowierzanie. Bo to trochę jak zwykła pralka, tyle, że automat.
Ale to jeszcze nie jest dostatecznie pokręcone. Najbardziej
pokręcone są zwoje mózgowe i to, co się w nich przedwcześnie w
pośpiechu lęgnie. Prawdopodobnie przez to, że Ziemia kręci się
nie tylko wokół Słońca, lecz też wokół własnej osi. Trochę
jak jazda w wirówce przeciążeniowej. I to pewnie dlatego mamy
podwójnie skręconą spiralę DNA, niemniej żeby to zrozumieć,
trzeba być specjalistą. A już żeby w tym węszyć i szperać, to
wymaga skończonego fachury z dyplomem, którego nie kupił na
bazarze. Bo fuszer zawsze coś może wykręcić, na przykład żarówki
z żyrandola i od razu robi się ciemno. A znowu po ciemku widać,
jak ktoś pali skręta. Żeby go skręcić nie trzeba wybitnego
profesora. Różni krętacze nie muszą kończyć studiów. W ogóle
mogą chadzać najprostszymi drogami, bo wprawdzie prosta droga
czasem prowadzi do prawdy, lecz doprawdy leży ona najczęściej
pośrodku - nierzadko mocno nakręconej szpuli - tej od kompletu, z
czego zostały nici. Zrobiono kiedyś taki eksperyment, że
ochotnikom wprowadzono do mózgu elektrody. Jedna elektroda
przesyłała impuls łgarstwa w żywe oczy, druga impuls
potwierdzający tę nieprawdę. Wszyscy uczestnicy eksperymentu czuli
się szczęśliwi i zażądali, żeby im te elektrody wszczepić na
stałe. I nie będą już do końca życia niczego więcej
potrzebować. A tak właściwie, to mogą od razu umrzeć szczęśliwi.
Natomiast półprawdę znajdziemy w półśrodkach. Niestety wypicie
z kimś połowy litra wódki jeszcze niczego nie załatwia. Jeśli
zaś kręci nas zawiła ścieżka kariery, może to w naturalny
sposób przyprawić o zawrót głowy. I jeśli komuś się wydaje, że
do kręcenia potrzebna jest jakaś specjalna korba, to niekoniecznie.
Dzięki nauce wiemy już co i jak w znacznym stopniu jest spaprane. I
domyślamy się, że powinniśmy wszystko chociaż częściowo
odkręcić. Niestety to się chyba na pewno, raczej na bank
szwajcarski nie uda. Tak się w stu procentach wydaje. Koniec
dygresji. Wracając do San Demo - staraniem rady miasta skonstruowano
celem poprawienia relacji specjalne mosty zwodzone między
mieszkańcami, których zastępowały tymczasowo całkiem zmyślne
manekiny. Potrafiły nawet zdać podstawowe testy na sztuczną
inteligencję. Kwestie formalne załatwiano tam więc od razu z
kwitkiem i przygotowano na to nawet formalne kwitki oraz nie do
opisania wyszukany protokół. Panoszyło się urzędnictwo i
urzędastwo. Koszmarne dwie dziwy, całe w pąsach. Absolut tak nie
męczy, jak one! Jałowcówka tak nie wyjaławia. Wciąż
zastanawiano się przez to, kto to są ci kosmici z czułkami jak
barszcz Sosnowskiego, czy tylko saper może uprawiać seks z
seksbombą, czy może bezpieczniej, żeby spał z samą saperką i
czy śpiewanie przy śniadaniu pieśni o Nibelungach nie odbiera
apetytu na odzyskanie utraconego niegdyś skarbu nieświadomej
beztroski. W każdym razie może powodować obstrukcję, jako wyraz
lęku przed utratą ostatnio zjedzonej kolacji. Ale to wszystko
jeszcze do sprawdzenia na nowych testach. I pierwszy w kolejce jest
wariograf. Dajmy na to, że komuś pomaga, na przykład żeby
szczerze oszaleć z miłości... Było sobie brzydkie miasto, takie
gdzie wszystko było brzydkie i nieskromne – zachowanie - zwłaszcza
spokoju - jak też myśli samobójcze w czasie długiego objazdu po
wybojach, bo to się jakoś łączy. Objazd się z drogą łączy i
ludzie w obejściu tak obleśni, że leśniczego z lasu i leśnych
dziadków zbiera tam na torsje w czasie lokomocji. A dzikie świnie
kłapią uszami z zachwytu, że będą miały lux przetrawioną
wstępnie szamę. No po prostu chore jak sen aptekarza. Ale na
szczęście już tego miasta nie ma i tej drogi, bo się skończył
okres próbny, więc wszystko stało się przepiękne. Niemniej teraz
doszło parę kretyńskich niuansów: jeże, jeżozwierze i jeżowce
zawarły tajny pakt z prawdą o nie koleniu w oczy, kolory biały i
czarny obiecały, że nie będą sobie przeciwne i nie będą się
mieszać do niczego, pewności bezmiarowi dodaje fakt, że nie jest
mierny, bezmiaru pewności nic nie dodaje, bo po co. Pewne jak
mortadela della morte. Trzeba oddać papieżowi, co papieskie. Chyba
że nie braliśmy od papieża niczego, wtedy nie musimy oczywiście
niczego zwracać. Kochani, coś na boku się odleżało, jakieś
zaszłości. Nikt tego nie chce oglądać, chyba że chirurg, bo to
obrzydliwe. Aczkolwiek to taki symbol podprogowy, bo nie chodzi o
jakieś konkretne coś, tylko o cokolwiek, co mamy głęboko w Afryce
umysłu - ze wspólnymi ideałami dobra i piękna - na co Bóg ma
dokładnie tak samo wyeksponowane, jak na wszystko inne na tym
świecie. Chyba że jest postacią z bajki, która wszystkim się
martwi i przejmuje i planuje nam wybaczyć całe to doświadczenie,
tylko najpierw ześle na nas jakieś plagi. Kwestia podejścia. Ale
wracając do tych zaszłości – one tam zawsze będą – pod
progiem afrykańskiej części naszego umysłu. Będą sobie tańczyć
swoje tańce i śpiewać swoje pieśni. A my będziemy się tym
przejmować o tyle, że to jakieś dziwne. Ale już taki mamy
umysłowy folklor.
poniedziałek, 4 marca 2019
Subskrybuj:
Posty (Atom)