Człowiek powinien ćwiczyć upadki, zwłaszcza te na duchu. Upaść jest
nieustannie łatwo, a człowiek nie ćwiczy upadków upadając! I jest
niewyćwiczony przez nieustanne ćwiczenia i przez to nie jest mistrzem w
podnoszeniu życiowych ciężarów i samego siebie z psychicznego podłoża. A
gdyby były mistrzostwa w upadaniu, czy też we wpadaniu jak śliwka w
kompot, to z pewnością zająłby pierwsze miejsce - wcale nie dlatego, że
jest akurat wolne. Tak to funkcjonuje w naszym urządzeniu (z mnóstwem
trybów – głównie rozkazujących i przypuszczających). Fabryka jest po to,
żeby fabrykować, a płaszcz – żeby się płaszczyć. Tylko odważnik się nie
boi, że schudnie albo przytyje.
Kiedy jasny gwint zewrze się z
jasną nakrętką, nastąpi prawdopodobnie koniec świata (?...) Świata
ludzi, którzy jasność traktują jako priorytet. Jako coś, co sprawia, że
nie jesteśmy ciemni. Choć z natury jesteśmy. Dwóch jasnych rzeczy
połączonych ze sobą być nie może, bo świat opiera się na
przeciwnościach. A umysł opiera się logice. Taka zasada, zasadzona
jeszcze przed wiekami wieków. Wyjątkiem jest jasna i ciemna materia,
które współistnieją, ale się nie łączą. Kiedy uderzyć w górne „C” sfer
niebieskich, dzieje się niepojęte. Dzieje się zapętlają. Dolni ludzie
krzyczą wniebogłosy, że powinniśmy przeć ku górze, właściwie matki
powinny to robić już przy porodzie. Żeby w końcu osiągnąć stan
szczęśliwości. Szczęście – żeby było świadomie odczuwalne – to ktoś o
nim musi cokolwiek wiedzieć, ktoś coś musiałby w tak zwanym międzyczasie
napomknąć na ten temat, czy też główny zainteresowany musiałby się
przynajmniej czegoś domyślać, bo jak sobie nie uświadamia, że jest
szczęśliwy, to do bani. Niestety najczęściej świadomość bycia (niegdyś)
szczęśliwym pojawia się dopiero jako refleksja i można sobie potem tylko
merdać w myślach domniemanym ogonem... Bo to niemal równie fantomowy
wyraz odczuwania przyjemności. A gdybyśmy ze stanu odczuwania szczęścia
zdawali sobie całkowicie sprawę, to moglibyśmy też na koniec chociaż
urządzić jakiś pożegnalny melanż – typu „pif-paf”.
Trudno się żyło,
choć „NASZĄ SPECJALNOŚCIĄ JEST PROSTYTUCJA”. Taki właśnie dużych
rozmiarów napis powinien orbitować gdzieś nad naszą planetą. Ale z
drugiej strony dobrze może, że nie orbituje, bo by się wszyscy z całej
galaktyki zlatywali na rekonesans. I dobrze, że nie widać także tych
wszystkich mikroorganicznych armii przenoszących się – przykładowo -
drogą płciową na dotąd niezdobyte płaskowyże lub doliny. Te tabuny jakoś
nie błądzą po płciowych bezdrożach w świecie mikroimpulsów,
nanopragnień ziszczających się niemożliwym do obliczenia wysiłkiem.
Znają również szlaki do wszystkich pozostałych narządów, służących niby
człowiekowi, a tak naprawdę nie wiadomo do końca czemu. Ogólnie
procesowi nieustannej przemiany żywego w martwe i martwego w żywe.
Niemniej „martwego” to już równo na płask nie obchodzi, bo ono już
świadomie się nie przemienia. Trochę podle jest nie wierzyć w
przyszłość. Gady kopalne nie wierzyły w archeologię i nie mogły
zachwycać się własnymi skamielinami. Jak mogły mimo gigantycznego
instynktu przetrwania zwyczajnie wyginąć?! Człowiek na pewno by do
czegoś takiego nie dopuścił! Wystrzeliłby głowicę nuklearną w spadający
meteoryt, kometę, zresztą w cokolwiek. Generalnie fajnie jest sobie
postrzelać, zwłaszcza gdy towarzyszą temu duże emocje, bo to coś, do
czego strzelamy, ma zupełnie inne plany na swoją najbliższą egzystencję.
Jako osoby empatyczne potrafimy się mocno w to wczuwać i dodatkowo tym
wczuwaniem emocjonować. Zabawne! Nawet jedna małych rozmiarów emocja to
już coś. I nawet jeśli po przeżyciu blaknie we wspomnieniach, potrafi
napędzić zmysły do szukania nowych, WIĘKSZYCH przeżyć. Mniej blaknących.
Mimo pożerającego wszystko monstrum przemijania. Życie ma charakter
przyczynowo-skutkowy. Na przykład: W marcu jak w garncu, więc cały luty
babrze się w garncarstwie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz