Licznik

niedziela, 29 grudnia 2013

Tryptyk


TRUDNE WYJAŚNIENIE

Zacznijmy od tego, że nie jestem w nastroju do pisania. Ale kogo to obchodzi i co to ma do rzeczy? Tak mniej więcej co kilka minut coś śmiesznego mi przychodzi do głowy, niemniej niestety w większości się nie nadaje do druku (świńskie i niedoważone, jak uciekający tucznik przed weselem). A jeśli nie, to mało jednak śmieszne dowcipy typu: „Z czego się cieszą kobiety w Arabii Saudyjskiej? Odpowiedź: z niczego! I dlatego są fenomenem, który tak bardzo cieszy saudyjskich facetów” Im jestem starszy, tym mniej staję się znośny dla samego siebie. Dla innych raczej też, ale trudno mi dokładnie powiedzieć, bo nie przeprowadzałem żadnej ankiety na ten temat, ani też na inny – na przykład: czy uważasz się za: a) inkarnację Leona XIII b) chińskiego satelitę szpiegowskiego c) aldehyd po utlenieniu pasty do butów d) trylobita po zaręczynach z zaleszczotkiem. Z tych kilku opcji zwykle coś można wybrać dla siebie. W moim przypadku akurat pasuje wszystko - dlatego mam spory dylemat i ze zgryzoty nie chce mi się pisać.

ZDJĘCIE BUFETOWEJ

Do tego wczoraj nie mogłem znaleźć paru węglowodanów w zupie. Mimo, że założyłem okulary, w dalszym ciągu ich nie było. Ani śladu. Brakuje mi, panie doktorze, tych węglowodanów, bardziej niż witamin, o których pan wspomniał i jakichś biało-czerwonych ciałek krwi - krwi, w dodatku, całkowicie za nic nieprzelanej - przez co każde uderzenie pulsu w tętnicach jest niczym wyrzut sumienia. Brakuje mi też cierpliwości, żeby grzebać w torebce po zupie całe krótkie życie. Smak zupy się pogorszył, bo chyba mam już puste kubki smakowe, więc nie mogłem dalej jeść. Z nerwów i rozgoryczenia. Tęsknię za pożywnymi składnikami i głodny jestem cały czas. Ta firma, co wyprodukowała zupę w proszku, wypisała na opakowaniu rzekomo pełną listę składników. Na tej liście wspomniane węglowodany figurują, choć w zupie ich de facto nie ma! Natomiast producent zupy zaznaczył, że nie ma tam konserwantów. Tymczasem ja je czuję – intuicyjnie, de facto. Może to one przez przypadek zastąpiły owe węglowodany? Ale czuję też budzące grozę, okrutne priony w proszku, jak też sproszkowaną muchę i sproszkowany włos pani bufetowej (nie wiadomo skąd, znaczy – skąd się wziął). Bo wyobraziłem sobie, że w tej fabryce zupy w proszku jest taki ogromny bufet i ogromny kocioł i piękna pani bufetowa rozlewa chochlą zupę bogatą w węglowodany do takich specjalnych suszarek - na porcje. Czuję wręcz także ruchy chochli, gdy miesza i nabiera nią tę zupę, zanim wysuszy się ją na proszek i sam przy tym jestem nieco zmieszany, że pewnie też dałbym się na jej chochlę nabrać i, że wolałbym smakować zupę prosto z jej bufetu niż z torebki. Oczywiście, gdyby na opakowaniu było zdjęcie pani bufetowej i gdyby okazała się być atrakcyjna, byłoby mi łatwiej z tym wszystkim się pogodzić. Może potrafiłbym wyobrazić sobie wtedy te brakujące węglowodany i całą resztę białek i aminokwasów, których nie byłoby raczej widać na zdjęciu. I wtedy zupa może odzyskałaby dla mnie prawdziwy smak.

BEZSENNOŚĆ GEOMETRY

Zapomniałem już jak się zasypia. Kiedy sobie próbowałem przypomnieć, to przychodziło mi na myśl, że może z głowy się człowiekowi wyłania przed zaśnięciem taki pantograf, jak w trolejbusie i, że trzeba skierować się wtedy prosto do zajezdni. Albo – tak jak kura – trzeba się wpatrywać zwyczajnie każdym okiem niezależnie w dwa przeciwległe punkty czasoprzestrzeni i jak tylko jakiś okulista przypadkiem tego nie zauważy i nie zrobi korekty wzroku, to się nagle po jakiejś chwili zasypia. Prawdopodobnie. Można też wyjść przed snem na chwilę na spacer – kosmonauci tak robią – zarzucają na plecy trochę świeżego powietrza i gdy ich już kosmos ukołysze i zahipnotyzuje swoim głębokim spojrzeniem i tymi takimi, co błyszczą z daleka – zapomniałem, jak one się nazywają... No to kosmonauci wracają spokojnie do statku i mogą potem spać całą noc. Bo w kosmosie zawsze jest noc. Myślałem też, żeby załatwić może jakiś proszek na sen od Piaskowego Dziadka, ale wydaje mi się, że on już na mnie nie zadziała, bo jestem dorosły. Dorosłość to przekleństwo – gdy się nie jest jeszcze dorosłym, ma się przed sobą wszystko do stracenia. Na szczęście nie jest się tego do końca świadomym (bo takiej przyjemności, żeby stracić od razu wszystko, będąc niedojrzałym, naprawdę trudno się oprzeć). A gdy się owo coś po trochu traci, jest to normalne i wybaczalne. I nie ma sprawy. Gdy się zaś jest dorosłym, wiele rzeczy już się dawno straciło, a ta nędzna resztka, co została, musi wystarczyć do końca życia. Więc wszystkiego coraz bardziej żal. I tego, co się już straciło i tego, co jeszcze można stracić. Tymczasem wspomnienia się zlatują jak ptaszydła i próbują się dodziobać do tych najbardziej intymnych miejsc w pamięci, żeby się pożywić chociaż tłustym robactwem naszych złudzeń, które żeruje na dawno zepsutych i nadżartych doznaniach i uczuciach z przeszłości. A wspomnienia są przecież pod ścisłą ochroną i nie można ich - ot tak sobie - powystrzelać. Nawet nie widziałem na żadnym polu zwykłego stracha na wspomnienia. Tylko geometra szedł raz przez pole trójkąta. Pewnie potknął się o nierówny bok, kiedy próbował wyznaczyć środek, ale gdy go już spróbował, okazało się, że to był jakimś zbiegiem przekątnych środek na przeczyszczenie. No i z tego wszystkiego zaczął uciekać, bo go chciał dorwać rzekomo jakiś biegun pół-nocnik, ale zaraz zobaczył takie specjalne drzwi, na których też jest trójkąt i się przestraszył – co będzie, jak wejdzie do środka - więc narobił w spodnie. A gdy w końcu wszedł, bo go niebawem przypiliło ponownie i nie miał wyjścia, tylko samo wejście, to z przejęcia nie trafił w środek, tylko po przekątnej. Praca geometry jest pełna wrażeń – mimo że uważa, żeby czegoś nie wrazić, gdzie nie trzeba – to mu się często zdarza. I o wszystkim musi pamiętać i dobrze znać wszystkie wzory na drzwiach. Ale gdy się ma dobrą pamięć, da się to zawsze jakoś odwzorować. Poza tym pamięć jest nam potrzebna, żeby wiedzieć, których alkoholi się ze sobą nie miesza i w jakich proporcjach, którędy się nie skraca drogi z najbliższego baru do domu i tym podobne, decydujące w życiu sprawy. Pamiętam też z dzieciństwa makową panienkę, która serwowała na lewo i prawo opiaty, oczywiście w formie przystępnej dla dziecięcej wyobraźni, niestety ja po tej bajce jakoś nie za bardzo mogłem zasnąć... Może wcześniej zjadałem za dużo gumijagód (?)...

niedziela, 1 grudnia 2013

2 limeryki V


Pobudliwy syn mazurskiego rolnika
Z grupy podwyższonego ryzyka
Miał tak wysoki poziom hormonów
Że jak popił raz tatowego samogonu
To rzucił się wprost na byka



Konduktorka pewna z Malborka rodem
Była strachu nie lada powodem
Pasażerów poddawała tak wnikliwej kontroli
Że gość raz w toalecie – gapowicz mimo woli -
Ratował się nagłym wzwodem

Lucy in the Sky with Diamonds


Stowarzyszenie Okolicznościowe „Dejta Spokój” z siedzibą na rozgwieżdżonym nieboskłonie ogłasza nabór na członków. Nabieramy my, ale nie nas. Przyjemność z nabierania pokrywa składka członkowska, jak też trzy radosne salwy kropidła – w ramach inicjacyjnego powitania. Nieskromne uściski pokrywa śmiech, jak również wszystko, co się nadaje do pokrycia. Czeki, których nie pokrywa Narodowy Bank Polski, mogą zostać u tapicera, który zaszyje je w materacu dla przyszłych pokoleń. Tych pokoleń i tak nikt nie zrozumie, bo one same się nie będą rozumieć. Co jednak nic nie będzie miało wspólnego z rozmnażaniem. W każdym razie na pewno przyda się ten materac. Piękne rzeczy i seks pozostaną czyste i niewinne. Banki szwajcarskie przygotują specjalne depozytowe skrytki na to wszystko. Nie dla wszystkich wystarczy miejsca. Złoto przestanie się świecić, ale każdy dostanie przydziałową latarkę. Ustawowe „zero” problemu będzie mogło mieć jedynie ułamkowe cyfry po przecinku. Po przecinku nie będziesz miał żadnego boga, ani żadnej rzeczy, która jego jest. Wybacz im „Zero”, bo nie wiedzą, co czynią (po przecinku). Życzliwość zejdzie z oczu, zajdzie słońce, jak bielmo. Na Księżycu zbudują agencję towarzyską i wszyscy będą tajnymi agentami. Kto nie będzie mógł polecieć na Księżyc, dostanie lunetę. Lunatycy dostaną chodzik i GPS. GPS dostanie wytyczne od NASA. NASA dostanie hysia. Planety będą krążyć wokół siebie i nadejdzie Wielka Niedźwiedzica. I zrobi wielką kupę. Wszyscy będą szczęśliwi, bo nie zaznają łaski powonienia. Szatan popełni samobójstwo i pójdzie do piekła. Tam dopiero jest czad! I się zaczadzi. Pod warunkiem, że jest piekło, bo cholera wie. Bóg ochroni cara, a królową zbawi i będzie królować bzdura i Che Guevara. Ziemianie będą mieszkać w ziemiankach. Wszyscy ludzie będą braćmi i synami Kaina. I zalegalizują cyjanek potasu. I wszyscy będą zjednoczonymi w swingu swingersami, póki ich śmierć nie rozłączy. Ale i tak świat się nie skończy. Będą tańczyć nagie szkielety i układać suche bukiety. I wszyscy będą służyć do mszy. Nawet ksiądz. Będzie parytet i gender. I wszyscy sobie złożą po wieńcu. Flower Power. W sklepach będzie na to promocja. A potem już będzie tylko proch i trzeba się będzie obrócić. Nieboskłon pokryją gwiazdy. A trumnę laminat.