„Prędzej księżyc stopi loda,
Prędzej z wody zniknie soda
(I do głowy nie uderzy
Jak narwanych pułk żołnierzy)
Niż dowody w pewnej sprawie,
Której prawie nie wyjawię...”
Otto Motto – czarnoskóry Indianin z filmu o Zdziczałym
Zachodzie
Słowa, które bezskutecznie walczą z
nadwagą, nie mogą ulecieć z wiatrem jak najdalej, żeby
ewentualnie dopiero utknąć w Cieśninie Dardanelskiej. Taka prawda.
I trzeba się trzymać przynajmniej poręczy przy balustradzie
naszego losu.
Brednie trudniej pisać we dnie. Pisać
je składnie łatwiej, gdy się nie jest na dnie. Łatwiej je pisać
niż prawdę, bo z niczym nie muszą się pokrywać, nawet
najbardziej wystrzępione derywaty oraz inne nieważkie gadki-szmaty.
Można je, rzecz jasna (lub całkiem ciemna), podgotować na sucho
bez pokrywki. Ale można też wyodrębnić przy okazji zapał z
zapałek, żeby po potarciu o draskę słowa były cieplejsze niż
ludzkie serce w sercowej zapaści i arktyczne morze po stosunku z
niedźwiedziem polarnym. Akurat niedźwiedź ma sporo tego i owego, w
tym także pewne potrzeby, a my sami się pchamy na jego terytorium.
I tłumaczymy się rzekomo tym, że na naszym jest straszne
przeludnienie. Ale on jakoś tego nie łapie, mimo że łapy ma aż
cztery. Tymczasem morze to słone co nieco pełne niebezpieczeństw,
że nic tylko czerpać pełnymi garściami. Oczywiście dla przygody
i rozrywki ludzi o przerośniętych niektórych gruczołach
dokrewnych. Bardziej zatopić się można chyba tylko w myślach,
szczególnie gdy się pływa w mokrej marynarce. Trzeba się jedynie
wcześniej czymś mocno zaciągnąć. I potem w tych myślach się
jest kim się tylko chce lub czym się chce. Czy też ostatecznie
nawet nie chce. Przykładowo - nie chce się być gipsowym krasnalem
przed chałupą przed remontem, zwiędłym, opadającym liściem w
listopadowy dżdżysty wieczór, ale też pracowitą pszczółką w
letni, wczesny poranek (oczywiście, że nie!). Choć przecież
przeciętny byle aktorzyna z Bollywood mógłby to wszystko spokojnie
wyśpiewać i zatańczyć w oślepiających tekstyliach. Trutniem
niefrasobliwym i bezkarnym się chce być. Bez aktorstwa. Sytym
sutenerem przy suto zastawionym stole z niepowyłamywanymi nogami, na
którym nożyce cicho jęczą, żeby wyciąć jak najszybciej Numer
Jeden. Którym oczywiście jesteśmy My. My, Naród, chcemy pełnić
ważną rolę. Czyli najistotniejsze jest dla nas rolnictwo. Spokój
też jest ważny, a zatem przemysł farmaceutyczny musi pracować na
pełnych obrotach sfer niebieskich, o czym pisał już Kopernik
Mikołaj, syn Mikołaja. Niestety, życie to nie wesele, a śmierć
to nie noc poślubna. Życie to spadanie ze świadomością faktu, że
gdy nam jest ciężko, to spadamy jeszcze prędzej i przeczuciem, że
jest jednak jakieś dno. Łatwiej jest żyć, jak się jeszcze nie
jest na dnie. Nawet gdy się jest, niechcący, zwiędłym liściem.
Wyobraźnia to niewyobrażalnie
paskudne bydlę w ludzkiej duszy. Słownik pojęć wszelakich określa
ją jako zarzewie przeważnie prostych przekrętów myślowych i
frywolny inkubator dla tworów wyprzęgniętego najczęściej z norm
obyczajowych umysłu. Z powodu wyobraźni stan zdrowia wspomnianego
umysłu staje się właściwie nieosiągalny. Dzięki wyobraźni
udajemy się tuż po wyprawie z motyką na słońce prosto do innych
galaktyk, gdzie pieprz nawet nie chce rosnąć, choć i tak wszystko
się w polarnym stylu pieprzy.
Pełen jęku kłąb udręki plącze w
gąszczu lęków pęki.
Gdy wciąż trapią trupa strupy, sączy
krople łzawej zupy...
Cha cha cha cha cha.
W życiu jak w piosence. Trzeba się
nauczyć śpiewać, bo fałszu nikt nie wytrzymuje i jeśli się ma
akurat na głowie czapkę z daszkiem, można zaliczyć jak nic w
poddasze. Ale przede wszystkim nasz bohaterski Szelest Narodowy i
waleczna głoska „R” w wyrazie na „K” nie mają jeszcze
żadnego pomnika, niekoniecznie w Świebodzinie – na przykład w
postaci wielkiego jak łopata jęzora – niekoniecznie za zębami.
Być może wyłącznie dlatego, że nie ma jeszcze takiego dźwigu,
który by to dźwignął w locie. W Świebodzinie świąd ćmi
świnie. Tymczasem najnowsze przekłamania dowodzą, że w naszym
ludzkim genotypie – niczym w gwiazdach - zapisane są prognozy
sprzed tysięcy lat. Gdyby człowiek był więc choć trochę
bardziej spostrzegawczy, od razu by zauważył pod mikroskopem, że
ma wszelkie szanse, by zostać najlepszym dźwigowym pod słońcem,
chyba że będzie pił w pracy, to wtedy spadnie i zostanie menelem.
Różnica jest taka, że na dźwigowego trzeba się uczyć, żeby
umieć nie spaść z wysoka jeszcze na trzeźwo i wysławiać się
wyłącznie pod wiatr (bo pozostałe sprawy lepiej z wiatrem).
Natomiast menel nie musi się uczyć, bo spaść niżej i tak już
nie może, dlatego z wszelkich obowiązków jest zwyczajnie
zwolniony, jeszcze zanim się czymkolwiek zacznie trudnić. Dźwigowy
nawet pieniędzy nie może wziąć z góry, tylko musi po nie zejść
na dół. Żeby się załatwić też musi zejść. Chyba, że go w
górze przyprze, wtedy ni deszcz, ni śnieg biały nie będą nic do
rzeczy miały. Ale i tak wszyscy się zdziwią, że dźwigowy zajść
zdołał tak wysoko i wszystkich z góry traktuje. Na kogo wypadnie,
na tego bęc! Ale czy to dźwigowy tak świat urządził!?