Licznik

poniedziałek, 21 sierpnia 2017

ŁATWIEJ

„Prędzej księżyc stopi loda,
Prędzej z wody zniknie soda
(I do głowy nie uderzy
Jak narwanych pułk żołnierzy)
Niż dowody w pewnej sprawie,
Której prawie nie wyjawię...”
Otto Motto – czarnoskóry Indianin z filmu o Zdziczałym Zachodzie

Słowa, które bezskutecznie walczą z nadwagą, nie mogą ulecieć z wiatrem jak najdalej, żeby ewentualnie dopiero utknąć w Cieśninie Dardanelskiej. Taka prawda. I trzeba się trzymać przynajmniej poręczy przy balustradzie naszego losu.
Brednie trudniej pisać we dnie. Pisać je składnie łatwiej, gdy się nie jest na dnie. Łatwiej je pisać niż prawdę, bo z niczym nie muszą się pokrywać, nawet najbardziej wystrzępione derywaty oraz inne nieważkie gadki-szmaty. Można je, rzecz jasna (lub całkiem ciemna), podgotować na sucho bez pokrywki. Ale można też wyodrębnić przy okazji zapał z zapałek, żeby po potarciu o draskę słowa były cieplejsze niż ludzkie serce w sercowej zapaści i arktyczne morze po stosunku z niedźwiedziem polarnym. Akurat niedźwiedź ma sporo tego i owego, w tym także pewne potrzeby, a my sami się pchamy na jego terytorium. I tłumaczymy się rzekomo tym, że na naszym jest straszne przeludnienie. Ale on jakoś tego nie łapie, mimo że łapy ma aż cztery. Tymczasem morze to słone co nieco pełne niebezpieczeństw, że nic tylko czerpać pełnymi garściami. Oczywiście dla przygody i rozrywki ludzi o przerośniętych niektórych gruczołach dokrewnych. Bardziej zatopić się można chyba tylko w myślach, szczególnie gdy się pływa w mokrej marynarce. Trzeba się jedynie wcześniej czymś mocno zaciągnąć. I potem w tych myślach się jest kim się tylko chce lub czym się chce. Czy też ostatecznie nawet nie chce. Przykładowo - nie chce się być gipsowym krasnalem przed chałupą przed remontem, zwiędłym, opadającym liściem w listopadowy dżdżysty wieczór, ale też pracowitą pszczółką w letni, wczesny poranek (oczywiście, że nie!). Choć przecież przeciętny byle aktorzyna z Bollywood mógłby to wszystko spokojnie wyśpiewać i zatańczyć w oślepiających tekstyliach. Trutniem niefrasobliwym i bezkarnym się chce być. Bez aktorstwa. Sytym sutenerem przy suto zastawionym stole z niepowyłamywanymi nogami, na którym nożyce cicho jęczą, żeby wyciąć jak najszybciej Numer Jeden. Którym oczywiście jesteśmy My. My, Naród, chcemy pełnić ważną rolę. Czyli najistotniejsze jest dla nas rolnictwo. Spokój też jest ważny, a zatem przemysł farmaceutyczny musi pracować na pełnych obrotach sfer niebieskich, o czym pisał już Kopernik Mikołaj, syn Mikołaja. Niestety, życie to nie wesele, a śmierć to nie noc poślubna. Życie to spadanie ze świadomością faktu, że gdy nam jest ciężko, to spadamy jeszcze prędzej i przeczuciem, że jest jednak jakieś dno. Łatwiej jest żyć, jak się jeszcze nie jest na dnie. Nawet gdy się jest, niechcący, zwiędłym liściem.
Wyobraźnia to niewyobrażalnie paskudne bydlę w ludzkiej duszy. Słownik pojęć wszelakich określa ją jako zarzewie przeważnie prostych przekrętów myślowych i frywolny inkubator dla tworów wyprzęgniętego najczęściej z norm obyczajowych umysłu. Z powodu wyobraźni stan zdrowia wspomnianego umysłu staje się właściwie nieosiągalny. Dzięki wyobraźni udajemy się tuż po wyprawie z motyką na słońce prosto do innych galaktyk, gdzie pieprz nawet nie chce rosnąć, choć i tak wszystko się w polarnym stylu pieprzy.
Pełen jęku kłąb udręki plącze w gąszczu lęków pęki.
Gdy wciąż trapią trupa strupy, sączy krople łzawej zupy...
Cha cha cha cha cha.
W życiu jak w piosence. Trzeba się nauczyć śpiewać, bo fałszu nikt nie wytrzymuje i jeśli się ma akurat na głowie czapkę z daszkiem, można zaliczyć jak nic w poddasze. Ale przede wszystkim nasz bohaterski Szelest Narodowy i waleczna głoska „R” w wyrazie na „K” nie mają jeszcze żadnego pomnika, niekoniecznie w Świebodzinie – na przykład w postaci wielkiego jak łopata jęzora – niekoniecznie za zębami. Być może wyłącznie dlatego, że nie ma jeszcze takiego dźwigu, który by to dźwignął w locie. W Świebodzinie świąd ćmi świnie. Tymczasem najnowsze przekłamania dowodzą, że w naszym ludzkim genotypie – niczym w gwiazdach - zapisane są prognozy sprzed tysięcy lat. Gdyby człowiek był więc choć trochę bardziej spostrzegawczy, od razu by zauważył pod mikroskopem, że ma wszelkie szanse, by zostać najlepszym dźwigowym pod słońcem, chyba że będzie pił w pracy, to wtedy spadnie i zostanie menelem. Różnica jest taka, że na dźwigowego trzeba się uczyć, żeby umieć nie spaść z wysoka jeszcze na trzeźwo i wysławiać się wyłącznie pod wiatr (bo pozostałe sprawy lepiej z wiatrem). Natomiast menel nie musi się uczyć, bo spaść niżej i tak już nie może, dlatego z wszelkich obowiązków jest zwyczajnie zwolniony, jeszcze zanim się czymkolwiek zacznie trudnić. Dźwigowy nawet pieniędzy nie może wziąć z góry, tylko musi po nie zejść na dół. Żeby się załatwić też musi zejść. Chyba, że go w górze przyprze, wtedy ni deszcz, ni śnieg biały nie będą nic do rzeczy miały. Ale i tak wszyscy się zdziwią, że dźwigowy zajść zdołał tak wysoko i wszystkich z góry traktuje. Na kogo wypadnie, na tego bęc! Ale czy to dźwigowy tak świat urządził!?