Było
sobie pewne miasteczko - nazwijmy je Zapyzie Wielkie. Zapyzianie mieli przez tę
nazwę także poczucie własnej wielkości, co sprawiało im ogromną satysfakcję i
było powodem do dumy. Czasem ich tylko drażniło, kiedy z innej galaktyki
przylatywali obcy, którzy nie potrafili wypowiedzieć porządnie, jak normalny
człowiek "Zapyzie", tylko pytali: "Tomy zlondynowacz topsze fte
Zapizzie, jes of kors?". No i wtedy
chleb i czysta "londynowała" pod ladę a na wystawę same drogie fuzle
i paluszki bardzo słone. Ale tak naprawdę tubylcy nie przejmowali się zbytnio,
bo i tak uważali Zapyzie Wielkie za centralny punkt uniwersum. Dowodem na to
były wszelkie widoczne zjawiska przyrodnicze: słonko pojawiało się co rano z
jednej strony horyzontu, przemieszczało się później do wieczora, aż na
przeciwległą jego stronę. Rzeczka też płynęła w jednym jeno kierunku, nigdy na
wspak. Deszcz padał zawsze z góry na dół. Rynek od niepamiętnych czasów
znajdował się na środku, a wszyscy dzięki temu mogli go również znaleźć i było
tam wszystko, co trzeba - i sklep z gazem do zapalniczek na benzynę i apteka z
proszkami od bólu istnienia. A przede wszystkim pomnik na cztery strony
Zapyzia. I stara Ćwikłowa kręciła od zarania dziejów lody każdemu, komu
cokolwiek mogło stanąć, z wyjątkiem rozrusznika serca. I byli też ludzie na "stendbaju"
("stendbaj" to taka pozycja stojąco- lub siedząco-wyczekująca na
przyszłe zdarzenia w świetlistej pomroce dziejów Zapyzia) - od zawsze żywym
pomnikiem lokalnego kolorytu. Jednym
słowem - bajka (choć może dla nieco inaczej uzdolnionych dzieci).
Dlatego autochtoni wierzyli w Leibniza - jeszcze na długo przed samym
Leibnizem, jak też w to, że Zapyzie jest monadą, choć nie wiedzieli, że to się
tak nazywa. Na szczęście Leibniz też o
tym nie wiedział, bowiem od dawna przebywał w dużo gorszym ze światów.
Pewnego
dnia przybył do Zapyzia pewien obcy pasażer, któremu było wszystko jedno, bo i
tak nie miał wystarczająco dużo na bilet powrotny. "Kup pan cegłę!" -
zaproponował merd Zapyzia, pan Pastewny i zaznaczył drobnym drukiem u dołu
umowy, że merduje wszystkich, którzy nie kupują cegły. "Za ile?" -
spytał ochoczo obcy. "Za dwa badyle. Ale możesz pan zapłacić później, jak
urośnie procent" - odparł merd. I tak obcy stał się przypadkowo
posiadaczem cennej cegły. "Teraz możesz pan zasadzić tę cegłę, to za jakiś
czas, oprócz procentu, urośnie też dom. Ale nie czekaj pan za długo, bo to
będzie wtedy dom nie całkiem spokojnej starości" - dodrukował aneks do
umowy pan Pastewny. Obcy pasażer czekał zatem - lecz choć czasy nie zdążyły się
jeszcze całkiem zmienić, to już zębami sporo nadgryzły cegłę. "I co?"
- zapytał w końcu Pastewnego pasażer - "Już?". "Oj, no masz pan
pecha!" - odrzekł pan merd - "komunalne, dawno sadzone budownictwo
przysługuje tylko naszym mieszkańcom, a pan jeszcze nie jesteś naszym
mieszkańcem. Zażalenia w tej sprawie przyjmuje jeszcze pół minuty i półtorej
sekundy mój zastępca, pan Korupc.“ Obcy nie był zachwycony tak mało śmieszną
puentą tej historii, więc wyrył w odpowiedzi na resztkach cegły przesłanie do
Zapyzian - tej, mniej więcej, treści:
Drogie (do znacznie ograniczonego stopnia) Zapyzie Wielkie! Kometa
przyleci dopiero za trzydzieści osiem lat, a my tkwimy wciąż mentalnie w dwu
całkowicie różnych zasadniczo odbytach. Nie mam, w związku z tym, żadnego
przyjemnego poczucia, oprócz zażenowania, nie tylko z powodu puszczania w ludzką
tapicerkę urzędniczych, alergicznie żądlących bąków przez miejscowych...(ukruszona
cegła), lecz bardziej ogólnego,
tubylczego zapachu stęchlizny. To właśnie dlatego wartościowi Zapyzianie z
wyższymi czułkami nigdy tu nie wracają z podróży międzyplanetarnych.
Przeważająca większość tych zaś, którzy wracają, prędko się jak ulał do twojego
wymiaru dopasowuje. Wierząc jednocześnie, że za twoimi rogatkami grunt się
zawija pod spód jak naleśnik, który taszczą na grzbiecie cztery słonie wsparte
na skorupie żółwia. Ten, z kolei, symbolizuje dość stężały umysł. Ja znalazłem
się tu przypadkiem, który okazał się dla mnie "pułapką". Jestem dla
ciebie niczym ciało obce, które nigdy nie stanie się godnym przyjęcia
implantem. Ale nie muszę ci przynajmniej za nic dziękować. Bo to implantowi się
dziękuje, jeśli już się przyjmie... A
jak się nie posuniesz trochę do przodu za trzydzieści osiem lat, to cię kometa
trafi (co pozostawiam już bez "kometarza"). Obcy Pasażer.
Czasami, do powrotu w obręb miasta i gminy (tudzież wsi i nieużytków za stodołą) Zapyzia, niestety niektórych podróżników zmuszają okoliczności.
OdpowiedzUsuń