Licznik

sobota, 5 stycznia 2013

Miasteczko 3



            Było sobie pewne miasteczko - nazwijmy je Zapyzie Wielkie. Zapyzianie mieli przez tę nazwę także poczucie własnej wielkości, co sprawiało im ogromną satysfakcję i było powodem do dumy. Czasem ich tylko drażniło, kiedy z innej galaktyki przylatywali obcy, którzy nie potrafili wypowiedzieć porządnie, jak normalny człowiek "Zapyzie", tylko pytali: "Tomy zlondynowacz topsze fte Zapizzie,  jes of kors?". No i wtedy chleb i czysta "londynowała" pod ladę a na wystawę same drogie fuzle i paluszki bardzo słone. Ale tak naprawdę tubylcy nie przejmowali się zbytnio, bo i tak uważali Zapyzie Wielkie za centralny punkt uniwersum. Dowodem na to były wszelkie widoczne zjawiska przyrodnicze: słonko pojawiało się co rano z jednej strony horyzontu, przemieszczało się później do wieczora, aż na przeciwległą jego stronę. Rzeczka też płynęła w jednym jeno kierunku, nigdy na wspak. Deszcz padał zawsze z góry na dół. Rynek od niepamiętnych czasów znajdował się na środku, a wszyscy dzięki temu mogli go również znaleźć i było tam wszystko, co trzeba - i sklep z gazem do zapalniczek na benzynę i apteka z proszkami od bólu istnienia. A przede wszystkim pomnik na cztery strony Zapyzia. I stara Ćwikłowa kręciła od zarania dziejów lody każdemu, komu cokolwiek mogło stanąć, z wyjątkiem rozrusznika serca. I byli też ludzie na "stendbaju" ("stendbaj" to taka pozycja stojąco- lub siedząco-wyczekująca na przyszłe zdarzenia w świetlistej pomroce dziejów Zapyzia) - od zawsze żywym pomnikiem lokalnego kolorytu. Jednym  słowem - bajka (choć może dla nieco inaczej uzdolnionych dzieci). Dlatego autochtoni wierzyli w Leibniza - jeszcze na długo przed samym Leibnizem, jak też w to, że Zapyzie jest monadą, choć nie wiedzieli, że to się tak nazywa.  Na szczęście Leibniz też o tym nie wiedział, bowiem od dawna przebywał w dużo gorszym ze światów.

            Pewnego dnia przybył do Zapyzia pewien obcy pasażer, któremu było wszystko jedno, bo i tak nie miał wystarczająco dużo na bilet powrotny. "Kup pan cegłę!" - zaproponował merd Zapyzia, pan Pastewny i zaznaczył drobnym drukiem u dołu umowy, że merduje wszystkich, którzy nie kupują cegły. "Za ile?" - spytał ochoczo obcy. "Za dwa badyle. Ale możesz pan zapłacić później, jak urośnie procent" - odparł merd. I tak obcy stał się przypadkowo posiadaczem cennej cegły. "Teraz możesz pan zasadzić tę cegłę, to za jakiś czas, oprócz procentu, urośnie też dom. Ale nie czekaj pan za długo, bo to będzie wtedy dom nie całkiem spokojnej starości" - dodrukował aneks do umowy pan Pastewny. Obcy pasażer czekał zatem - lecz choć czasy nie zdążyły się jeszcze całkiem zmienić, to już zębami sporo nadgryzły cegłę. "I co?" - zapytał w końcu Pastewnego pasażer - "Już?". "Oj, no masz pan pecha!" - odrzekł pan merd - "komunalne, dawno sadzone budownictwo przysługuje tylko naszym mieszkańcom, a pan jeszcze nie jesteś naszym mieszkańcem. Zażalenia w tej sprawie przyjmuje jeszcze pół minuty i półtorej sekundy mój zastępca, pan Korupc.“ Obcy nie był zachwycony tak mało śmieszną puentą tej historii, więc wyrył w odpowiedzi na resztkach cegły przesłanie do Zapyzian - tej, mniej więcej, treści:

Drogie (do znacznie ograniczonego stopnia) Zapyzie Wielkie! Kometa przyleci dopiero za trzydzieści osiem lat, a my tkwimy wciąż mentalnie w dwu całkowicie różnych zasadniczo odbytach. Nie mam, w związku z tym, żadnego przyjemnego poczucia, oprócz zażenowania, nie tylko z powodu puszczania w ludzką tapicerkę urzędniczych, alergicznie żądlących bąków przez miejscowych...(ukruszona cegła), lecz bardziej ogólnego, tubylczego zapachu stęchlizny. To właśnie dlatego wartościowi Zapyzianie z wyższymi czułkami nigdy tu nie wracają z podróży międzyplanetarnych. Przeważająca większość tych zaś, którzy wracają, prędko się jak ulał do twojego wymiaru dopasowuje. Wierząc jednocześnie, że za twoimi rogatkami grunt się zawija pod spód jak naleśnik, który taszczą na grzbiecie cztery słonie wsparte na skorupie żółwia. Ten, z kolei, symbolizuje dość stężały umysł. Ja znalazłem się tu przypadkiem, który okazał się dla mnie "pułapką". Jestem dla ciebie niczym ciało obce, które nigdy nie stanie się godnym przyjęcia implantem. Ale nie muszę ci przynajmniej za nic dziękować. Bo to implantowi się dziękuje, jeśli już się przyjmie...  A jak się nie posuniesz trochę do przodu za trzydzieści osiem lat, to cię kometa trafi (co pozostawiam już bez "kometarza"). Obcy Pasażer.

1 komentarz:

  1. Czasami, do powrotu w obręb miasta i gminy (tudzież wsi i nieużytków za stodołą) Zapyzia, niestety niektórych podróżników zmuszają okoliczności.

    OdpowiedzUsuń