Licznik

sobota, 26 lipca 2014

Bozon Higgsa


Cesarz Wespazjan, który był ponoć podtrzymywany w czasie agonii, aby jako władca umierać na stojąco, musiał się w horyzontalnym świecie rozkładu z konieczności przystosować do warunków post mortem, ale wcześniej mógł sobie pozwolić na wspomnianą wyżej ostatnią wolę jako znany dowcipniś. Śmierć jest o wiele bardziej ponurym żartem, prawdopodobnie jakiegoś złośliwego demiurga, który życie traktuje jako wstęp do puenty całkowicie mało śmiesznej, w przeciwieństwie do życia. Cóż, żeby puenta mogła być uderzająco ponura, wcześniej musi być zabawnie. A z trupów – to dopiero można się pośmiać nie na żarty!
Zboczeni w paradoksie encefalografii Bracia i Siostry! Wiadomo, że nie jesteśmy żadną rodziną. Łączą nas jednak liczne wady, braki w wykształceniu, toalety publiczne, skłonności do niehigienicznego trybu życia i uzależnień, czyli ogólnie – do ryzyka. Wykarmiła nas ta sama afrykańska pramatka niedopieczoną giczą wrogiego plemieńca. Niemniej wystarczy, że każdy ma swój własny zagon do przeorania i inne obowiązki. Nie ma potrzeby, żeby się zaraz w coś organizować, czy zbierać, bo niby do czego? Chyba, że do rozbieranego pokera. Pewien inżynier z Instytutu Raka-Nieboraka na Wyspach Popołudniowych Oceanu Spokojnego Specyfiku wymyślił glebogryzarkę ze specjalną wadą zgryzu, żeby, jak przejedzie, ziemia była lekką lub, gdy zawraca, lekką była. Projekt takiej glebogryzarki powstaje w ludzkim mózgu, gdy pediatra zapomni w dzieciństwie zalecić elektrowstrząsy. Wtedy na skutek zaniedbań rozwija się później u dorosłego człowieka wyobraźnia abstrakcyjna i świadomość społeczno-obyczajowa, czasem nawet wyjątkowo trwała wtórna abstynencja. Mózg, sam w sobie, jest niby fajny, włosy na głowie można u fryzjera też twarzowo uczesać i zrobić ciekawą ondulację, ale najlepiej by było, żeby go było można głaskać bezpośrednio po miękkiej oponie... Wtedy by dopiero mruczał swoją ciekawą opowieść... O tym, jak się żyje ponad dwa tysiące lat na moralnym kacu z wyrzutami sumienia niczym międzykontynentalne rakiety balistyczne, albo jak się nic z wczoraj nie pamięta, bo to była prehistoria, latały wtedy pterodaktyle, a po ziemi chodziły same archetypy. Powinien też być zdalnie naprowadzany na właściwe manowce przez wielki rządowy organ władzy w stanie pobudzenia, inicjować przy tym plejadę hiperradosnych przeżyć, a tymczasem StRwożyciel Nieba i Ziemi wetknął go do jakiegoś takiego najczęściej przaśnego baniaka, żeby nie wymiękał co chwila z powodu nadmiaru utrapienia i żeby, broń Boże, ptak na niego przypadkiem nie narobił. Idzie facet przez pustynię i się dziwnie rozgląda, bo wyszedł z domu tylko po papierosy, a tu masz, dopadła go narkoleptyczna incepcja i powinien przez to jakoś przebrnąć. Ale skoro pustynia to miejsce bezludne z natury, to dlaczego on tu jest i liczy jeszcze na to, że kogoś spotka. Akurat niespodziewanie wyłania się z burzy piaskowej czarny karawan, kierowany przez Vlada Tepesa z hawańskim cygarem w zębach a obok siedzi diabeł tasmański i sączy Cuba Libre. Trzeba przymrużyć oczy, żeby przeczytać błyszczący jaskrawymi refleksami słońca, odbijającymi się od złotej farby, napis na samochodzie - „SOCIALISMO O MUERTE - Przeprowadzki”. Do tego za samochodem pędzą psy i szczekają nieludzko. Vlad i diabeł nie przejmują się tym w ogóle, zatrzymują pojazd tuż przed wciąż oniemiałym facetem i zupełnie jak w jakiejś reklamie śpiewają piosenkę:
Gdy tykanie cię zegara
Nudzi, choć się bardzo starasz,
Gdy już wiara, ta prawdziwa,
Że masz szczęście, dogorywa,
Gdy nadzieja już przygasa,
Rozczarowań cała masa,
Gdy jak cymbał brzmisz żałośnie,
Bo miłości pęd nie wzrośnie,
Gdy radości źródło suche
I nie czekasz na otuchę,
Gdy zmęczona twa powieka
Ze snem wiecznym ledwie zwleka,
Kiedy serce udręczone
Uciec chce na mroczną stronę,
Gdzie gwiazd nie ma, ni księżyca -
Wtedy życie nie zachwyca...
Więc się szybko z nami zbieraj,
Bo nam spieszno, jak cholera.
Jeśli nie masz innych planów,
Pakuj się do karawanu!
Psy znów szczekają nieludzko, że właściwie ostatnich słów piosenki prawie nie słychać, a karawan jedzie dalej. Człowiek to jest jednak taka kanalia, że nawet pustynię może zepsuć samą swoją obecnością i jeszcze dobić naiwnym myśleniem. Jak do czegoś dochodzi, to krzyczy oszalały ze szczęścia, a gdy się okazuje, że to pomyłka, to twierdzi, że myślał, że do tego nie dojdzie. A dokąd on się w ogóle z domu wybierał? Po papierosy... jak nie powinien palić? To my sami tworzymy pustynie w naszych umysłach. Made in Podświadomość. Po to, właściwie, żeby być tam samemu i nikogo nie spotkać. A jeżeli już, to zawsze można sobie cyknąć na środku pustyni Las Vegas. Pustyni i tak już wszystko jedno! Powinniśmy raczej wyskoczyć z powrotem na drzewo i kołysać do snu owoce, bo we śnie szybciej rosną. Są rzeczy, które się zdarzają i takie, które się zderzają. Np. zderzają się samochody, zdarzają się wypadki. Niby dwie różne rzeczy, a wychodzi na to samo. Mnie gdyby się zdarzyła jakaś przygoda, Drogie Siostry i Bracia, w Wielkim Zderzaczu Hadronów, miałbym szansę spotkać bozon Higgsa. Na pewno zaprosiłbym go na piwo. A on pogłaskałby mój mózg po miękkiej oponie i siedzielibyśmy tak, milcząc i delektując się ciszą na pustyni w czasie zachodu słońca, póki mrok nie ogarnie całej ludzkiej cywilizacji...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz