11 Listopada to smutne święto dla mnie. W pewnym sensie święto
tryumfu ciemnych mocy bardzo niezdrowego rozsądku, przebranych w barwy
narodowe, wykrzykujących puste, napompowane jak balony hasła o Bogu (słowo, w
którym najczęściej mieszkają jacyś uzurpatorzy), honorze (złodziejskim,
kibolskim, narodowo-socjalistycznym?) i Ojczyźnie. To ostatnie pojęcie dotyczy
podobno kraju, „gdzie kruszynę chleba…” Tak, tak… bla, bla, bla. Jeśli ta moja
prywatna „manifestacja” jest dla kogoś okrutna, to przepraszam, choć nie wiem,
za co – tym bardziej, że nie próbuję moich argumentów wspierać kostkami
brukowymi lub kijem do bejsbola, twierdząc jednocześnie, że Bóg, honor i
ojczyzna to wartości, w które święcie wierzę. Bo nie sądzę, żeby działania
zbrojnej przemocy mogły utwierdzić kogoś w przekonaniu, że jestem mądry,
inteligentny, elokwentny, bystry, etc. (raczej wręcz przeciwnie!) Przepraszam tylko
przez grzeczność. Skrajne racje w naszym
nieumiarkowanym kraju stają się koktajlem Mołotowa. Kraju, gdzie celebruje się
fatalne podziały, gdzie jątrzy się z upodobaniem rany Piasta Kołodzieja i króla
Ćwieczka, a każdy „prawdziwy patriota” nosi na wszelki wypadek za pasem granat,
bo „sąd sądem, a sprawiedliwość musi być po naszej stronie”. W kraju, gdzie
często inny – znaczy „obcy”, ergo: „nieprzyjaciel”, przez którego Polska nie
może być krajem powszechnej (wszechpolskiej) szczęśliwości. Bo on podkrada
powietrze, którym mają prawo oddychać tylko "prawdziwi Polacy". I
zajmuje tak drogą, umiłowaną przez nich całym sercem przestrzeń w obrębie ich
świętego terytorium. Dzisiejsze święto kojarzę z faktem, że z grobu znów powstaje Dmowski-zombie
i wyjada sporej części obywateli mózgi, pozostawiając jedynie ośrodek pamięci
narodowej, gdzie ożywają od razu zombie-wspomnienia o naszych wszystkich
Erekcjach Narodowych, aby pokazać naszą gotowość do odbycia stosunku per rectum
z innymi narodami - ciemiężcami. Jako strona aktywna, jak najbardziej. Unosi
się tedy w górę nasza szabelka, kosa sama wypręża się na sztorc, Polska naszych
wyobrażeń puchnie niczym wrzód od morza do morza. Chyba nikt nie powinien czuć
się oburzony – w końcu uwielbiamy ten nasz specialite de la maison – połączenie
patosu z wulgarnością… Czy ktoś zbadał dokładny skład mleka Matki-Polki? Ile
tam procent jadu, którym Żyd, czy "Rusek" albo Niemiec zatrułby się
natychmiast, w każdym razie na pewno przynajmniej zakrztusił. Zastanawiam się,
czy czuję tę „gorączkę”, bo to zwykła immunologiczna reakcja, czy to jest już
jakaś alergia. Na wszystkie atawizmy narodowe, z których nie potrafimy się
wygrzebać. Idee wojen „plemiennych” budzą we mnie głęboką odrazę i chęć
natychmiastowej ucieczki. Ale dokąd? Jedynie w głąb samego siebie, w jakiś
„anty-patriotyczny” autyzm. A przecież o to im chodzi. Żebym się bał i uciekał,
żebym się czuł jak karaluch, szczur, pętak niegodny miana "prawdziwego
Polaka". Chciałbym się cieszyć, ale nie potrafię. Bo nie wierzę w to, że
kiedykolwiek odzyskaliśmy i że możemy w ogóle odzyskać prawdziwą niepodległość.
Przede wszystkim od głupoty. Bo zostałem też nauczony, że święta są po to, żeby
się z pietyzmem i elegancko pogrążać w żalu nad dziejową niesprawiedliwością i
zdzierać na nowo strupy, tak, by powstała może kiedyś bogoojczyźniano-martyrologiczna
skaryfikacja, najlepiej w kształcie korony cierniowej. W naszych umysłach mamy
ukryte zaułki z pomieszczeniami bez klamek, gdzie prorocy i „innowiercy” wyją z
rozpaczy, próbując odgryźć sobie język. Nie znosimy, gdy nam się mówi, że
powinniśmy się zmienić, że powinniśmy dokładnie ważyć ciężar spraw i nie kłaść
wszystkiego na jednej szali, że współżyć można, mając nawet skrajnie różne
poglądy, bez rozlewu krwi, jeśli tylko właściwie i dogłębnie zrozumiemy pojęcie
„tolerancja”. Że potrzebny nam dystans, żebyśmy mogli zobaczyć świat we
właściwym świetle i nie byli tacy drażliwi na własnym punkcie, tacy „wyrywni” z
byle powodu do bitki. Że duma narodowa nie musi nas też rozpierać, jakbyśmy
mieli zatwardzenie… Tymczasem w śmietniku
pod moim blokiem odkrywam co rusz piękny narodowy stolec i mocz. I muszę jakoś
z tym żyć, choć tego, tak jak i innych niewłaściwych, niesłusznych i niegodnych
Polaka rzeczy nie aprobuję. Czyżbym był niepoprawnym narodowym idealistą?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz