Licznik

niedziela, 15 lipca 2012

Daleko od ideału


Ideały okazują się być wciąż zbyt odległe od naszej planety, plany dotarcia tam - mgliste i pokrętne, lekarstwa, aby się z tym faktem pogodzić, okazują się mieć działanie uboczne, a szczęście, że jakoś mimo wszystko udaje nam się wytrzymać i przetrwać, okazuje się być czasem wyłącznie okazjonalnie wyrażonym życzeniem, natomiast składający je okazuje się być fałszywym prorokiem. Każdy z nas okazuje się często być kimś innym niż jest... Pod codziennie zakładanym garniturem gestów i póz, pod którym ukrywa swe najbardziej nagie oblicze, wszystkie ludzkie powłoki w stanie nieustannej degeneracji. Przy czym każda nowa powłoka nie rozkłada się, lecz pozostaje, dodana jak kolejny słój pnia drzewa, aby po pewnym czasie stwardnieć i dać nam tę pewność, stabilność, siłę charakteru, stałość poglądów... Starość. Z tym swoim zapachem niepokoju, niepożądanej i wrogiej zapowiedzi trupiego stuporu. To zapach zapomnienia, zapach coraz mniej ważkich spraw codzienności, zapach kurzu wzniecanego bezradnym trzepotem skrzydeł uwięzionego motyla.
Czym byłby kamień bez kropel wody? Może nienasyceniem... Nasz świat zbudowany jest z kamieni, nasza pamięć pogrąża się w kamiennej próżni, gdzie spoczywa wieczność – przewlekła choroba Boga i nasza niemoc wzajemnego przytulenia się do siebie w chwilowym pocałunku, który mógłby trwać równie nieskończenie, gdyby oczywiście Bóg pożyczył nam swojego przedłużacza. Albo gdyby Jego choroba okazała się być w końcu zakaźna.
Konstytucja świata ma, według mnie, również pewne poprawki: mamy prawo nie kochać innych dzieci, jeśli nie możemy się z nimi bawić tymi samymi zabawkami. Mamy prawo nie kochać tych, którzy nas dotkliwie dotykają, jakbyśmy byli kimś z bardzo ubogiej rodziny po leczeniu na niedomkniętym oddziale życia, komu zoperowano bezwiednie nietykalność. Mamy prawo nie kochać głosicieli wesołkowatego optymizmu, który jest tylko mdłym  lukrem na rozpaczliwej w dojmujący sposób, głębokiej jak Rów Mariański czerni umysłu. Mamy prawo się sami nie kochać za to, że wszystko jakoś, mniej lub bardziej biernie, znosimy. Bo nie mamy innego wyboru, choć przecież zawsze mamy. Mamy też prawo nie kochać bohaterów, których wszyscy pozostali uwielbiają, a oni mimo to zachowują się jakby byli niekochani... I tych wszystkich celebrytów, próbujących dosiąść pierwiastka czystego bytu w międzygalaktycznej drodze panspermii po lepsze miejsce do egzystencji. Bo dla nas nawet siodło jest za wąskie - i to dla prawych z lewej strony Prawosławia, i to dla sławiących bezprawie z Państwa Półśrodka. Potrzebne jest zatem raczej jakieś inne, zbiorowe, może nawet specjalnej troski... Bo zawsze ważniejsze jest prawo, żeby się mnożyć, dzielić (to rzadko), sobie dodawać i innym odejmować (to często). Potęgować swoje i tak rozrośnięte EGO, mimo że jest go tak dużo, że nas często wielokrotnie przerasta, jak perz.
Na naszą niekorzyść przemawia fakt, że jesteśmy tak naprawdę prymitywnym narządem, który od wieków próbuje bezskutecznie  wywindować rozum, aby mógł oświetlić go blask prawdy i za jej sprawą wykiełkowało zeń wreszcie jakieś ogólne dobro. Ale nauczyliśmy się tylko karmić wieprze sztucznymi perłami. I coraz częściej zadajemy sobie pytanie, po której w końcu będziemy stronie i czy nam się strony nie pomylą, tak jak zwykle.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz