Ideały okazują się być wciąż zbyt odległe od
naszej planety, plany dotarcia tam - mgliste i pokrętne, lekarstwa, aby się z
tym faktem pogodzić, okazują się mieć działanie uboczne, a szczęście, że jakoś
mimo wszystko udaje nam się wytrzymać i przetrwać, okazuje się być czasem
wyłącznie okazjonalnie wyrażonym życzeniem, natomiast składający je okazuje się
być fałszywym prorokiem. Każdy z nas okazuje się często być kimś innym niż
jest... Pod codziennie zakładanym garniturem gestów i póz, pod którym ukrywa
swe najbardziej nagie oblicze, wszystkie ludzkie powłoki w stanie nieustannej
degeneracji. Przy czym każda nowa powłoka nie rozkłada się, lecz pozostaje,
dodana jak kolejny słój pnia drzewa, aby po pewnym czasie stwardnieć i dać nam
tę pewność, stabilność, siłę charakteru, stałość poglądów... Starość. Z tym
swoim zapachem niepokoju, niepożądanej i wrogiej zapowiedzi trupiego stuporu.
To zapach zapomnienia, zapach coraz mniej ważkich spraw codzienności, zapach
kurzu wzniecanego bezradnym trzepotem skrzydeł uwięzionego motyla.
Czym byłby kamień bez kropel wody? Może
nienasyceniem... Nasz świat zbudowany jest z kamieni, nasza pamięć pogrąża się
w kamiennej próżni, gdzie spoczywa wieczność – przewlekła choroba Boga i nasza
niemoc wzajemnego przytulenia się do siebie w chwilowym pocałunku, który mógłby
trwać równie nieskończenie, gdyby oczywiście Bóg pożyczył nam swojego
przedłużacza. Albo gdyby Jego choroba okazała się być w końcu zakaźna.
Konstytucja świata ma, według mnie, również
pewne poprawki: mamy prawo nie kochać innych dzieci, jeśli nie możemy się z
nimi bawić tymi samymi zabawkami. Mamy prawo nie kochać tych, którzy nas
dotkliwie dotykają, jakbyśmy byli kimś z bardzo ubogiej rodziny po leczeniu na
niedomkniętym oddziale życia, komu zoperowano bezwiednie nietykalność. Mamy
prawo nie kochać głosicieli wesołkowatego optymizmu, który jest tylko mdłym lukrem na rozpaczliwej w dojmujący sposób,
głębokiej jak Rów Mariański czerni umysłu. Mamy prawo się sami nie kochać za
to, że wszystko jakoś, mniej lub bardziej biernie, znosimy. Bo nie mamy innego
wyboru, choć przecież zawsze mamy. Mamy też prawo nie kochać bohaterów, których
wszyscy pozostali uwielbiają, a oni mimo to zachowują się jakby byli niekochani...
I tych wszystkich celebrytów, próbujących dosiąść pierwiastka czystego bytu w
międzygalaktycznej drodze panspermii po lepsze miejsce do egzystencji. Bo dla
nas nawet siodło jest za wąskie - i to dla prawych z lewej strony Prawosławia, i
to dla sławiących bezprawie z Państwa Półśrodka. Potrzebne jest zatem raczej
jakieś inne, zbiorowe, może nawet specjalnej troski... Bo zawsze ważniejsze
jest prawo, żeby się mnożyć, dzielić (to rzadko), sobie dodawać i innym
odejmować (to często). Potęgować swoje i tak rozrośnięte EGO, mimo że jest go
tak dużo, że nas często wielokrotnie przerasta, jak perz.
Na naszą niekorzyść przemawia fakt, że
jesteśmy tak naprawdę prymitywnym narządem, który od wieków próbuje
bezskutecznie wywindować rozum, aby mógł
oświetlić go blask prawdy i za jej sprawą wykiełkowało zeń wreszcie jakieś
ogólne dobro. Ale nauczyliśmy się tylko karmić wieprze sztucznymi perłami. I
coraz częściej zadajemy sobie pytanie, po której w końcu będziemy stronie i czy
nam się strony nie pomylą, tak jak zwykle.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz