Licznik

niedziela, 15 lipca 2012

Subiektywne widzenie


1.      Jednym okiem:
Kultura wytworzyła pewne specyficzne modele i normy zachowań. Także język, jako jej część składowa i pewien ważny wyznacznik –mówiony i pisany – miał zawsze swoje normy, odkąd sięgamy historyczną pamięcią. Ale ludzie nudzą się wciąż i wymuszają ciągłe zmiany. Niekoniecznie na lepsze, byle na prostsze i bardziej funkcjonalne. Zresztą, pojęcie dobra jest względne. Dla „dobra śledztwa” np., przemilcza się wiele faktów. Tzw. „dobro ogółu” usprawiedliwia wiele niecnych i niesprawiedliwych działań lub postanowień decydentów, w odniesieniu do jednostek, czy mniejszości, które dla pozostałej części społeczeństw są często „wrzodem na tyłku”, nie owijając w onucę. Futuryści polscy w okresie międzywojnia manifestowali konieczność radykalnych zmian, które, tak czy owak, muszą kiedyś nastąpić. Wydawane przez nich (Bruno Jasieński) pismo JEDNODŃUWKA FUTURYSTUW - bez żadnych wątpliwości dowodzi, że współczesne próby szokowania społeczeństwa łamaniem zasad ortografii, nie są niczym nowym, a jedynie kolejną erupcją tego samego gejzeru społecznych dążeń. Konieczność przeprowadzenia reformy ortograficznej w naszym kraju staje się pomału (?) bezwzględną KONIECZNOŚCIĄ. Wymusza ją niejako najzwyklejsza ( raczej nieodwracalna) ignorancja współczesnej młodzieży, w stosunku do jakichkolwiek zasad, w tym językowych (chyba przede wszystkim), spowodowana przez kilka czynników. Główne to:
- technologiczne "ułatwiacze" życia (najogólniej rzecz ujmując, które stają się czymś w rodzaju wygodnej „protezy”  rzetelnej wiedzy,  umiejętności i znajomości zasad)
- rozluźnienie rygorów społecznych w odniesieniu do języka (i zachowań oczywiście też)
- minimalny kontakt z literaturą piękną, jako koniecznym wzorcem zasad poprawnego języka
- ogólne zubożenie i trywializacja (często nawet schamienie) języka mediów, który staje się od jakiegoś czasu bodaj najważniejszym wzorcem
Kilka innych, bardziej prozaicznych czynników pomijam. Fakt pozostaje faktem. Kto jeszcze nie słyszał, jakim językiem rozmawiają ze sobą dzieci (nawet już cztero, czy pięcioletnie) na podwórku, musiał chyba mieć  mocno stępiony słuch. Żeby się nie przerazić. Wszystkie próby przeciwdziałania różnym niekorzystnym zjawiskom (nie tylko przecież w sferze języka) są raczej przyczynkiem do tego, moim zdaniem, aby młodzież rozwijała swoją inteligencję wyłącznie w celu obchodzenia zabezpieczeń, jakie się wobec niej stosuje (w obronie przed złem). Można usypywać obronne wały, tworzyć specjalne technologie, aby nasze cenne "artefakty" były coraz stabilniejsze i trwalsze, bardziej odporne na działanie kataklizmów. Lecz gdy przyjdzie fala wyższa niż ta, przed którą możemy się obronić, zmiecie wszystko, choćby się ktoś próbował ukryć za wyrazem wielkiego zdziwienia. I mimo, że od dawna przestałem być  "futurologiem" i "prognostykiem" (złe prognozy obwieszcza się głównie po to, by szybciej zapobiec ich spełnieniu się), wyczuwam, że taka fala nadchodzi, albo raczej pomału nas już dosięga. Zdaję sobie sprawę, jak ważna jest przeszłość i tradycja, jakie wartości powinniśmy zachować. Ale jestem też świadomy, jak niewielki wpływ mam(y) na zachodzące z zawrotną prędkością zmiany. Tak naprawdę  „ważne są tylko te dni, których jeszcze nie znamy”… I ja się właśnie trochę tych dni obawiam. Nie dlatego, że wróżę niebawem „Globalną Degrengoladę”. Najprawdopodobniej świat będzie jeszcze długo truchtał swoim swawolnym biegiem, nie przejmując się niczym. Oczywiście, że może teoretycznie nastąpić coś tragicznego na dużą skalę, ale ponieważ i tak nie będziemy mieli na to wpływu, jeśli nas to zaskoczy, po co się tym z góry wpędzać w stany depresyjne. Moje obawy dotyczą czegoś innego – bardziej prawdopodobnego i osobistego. Boję się, że w krótkim czasie stanę się „żywą skamieliną”, zamkniętą w lingwistyczno-mentalnym getcie, czyli  na marginesie nowego społeczeństwa, w którym moje wartości ulegną szybkiej dewaluacji i naturalnej śmierci. Że jeszcze zanim ja sam poczuję przytulne łono Abrahama, będą o nich wspominać wyłącznie w podręcznikach historii… (o ile będą jeszcze jakieś podręczniki).  Że nikt nie będzie w stanie mnie zrozumieć, ponieważ będę używał zbyt wielu wymarłych pojęć i w ogóle zbyt wielu niezrozumiałych słów, nieistniejących w „nowym języku".
2.      Drugim okiem:
Do wielu rzeczy trudno się przyzwyczaić. Najtrudniej, gdy zmiany następują na gorsze, nie wedle naszych oczekiwań, nie po naszej myśli… Nie mam zamiaru sugerować (a co dopiero wmawiać) nikomu, z jakich powodów ma się oburzać, a z jakich nie. Tak, jak również – jakimi substancjami wolno mu się odurzać (choćby ze skutkiem śmiertelnym), a jakimi nie (choćby tylko po to, żeby być bardziej swobodnym i mieć lepszy nastrój). Wiadomo, że każde nadużywanie czegokolwiek jest z konkretnych powodów szkodliwe dla organizmu, a każde nadużycie szkodliwe dla społeczeństwa. Znany jest przypadek śmiertelnego „zatrucia się” pewnej osoby wodą (H2O) po jej „przedawkowaniu” w pewnym konkursie, który polegał na wypiciu jak największej ilości tego płynu, bez wychodzenia do toalety (a wspomnianej pani niestety śmiertelnie zależało na wygranej). Można zatem ustawowo zastrzec, że picie dużej ilości wody lub powstrzymywanie się przed oddaniem moczu jest (w związku z tym) nielegalne. Można również umówić się, że wzrost i kwitnienie niektórych roślin należy poddać penalizacji. Rośliny te powinny zostać natychmiast „aresztowane” (gdy tylko będą pełnoletnie) i przesadzone na karne plantacje, gdzie karnie będzie się je dotąd podlewać, aż zgniją w swoim „więzieniu”(palić ich nie wolno, bo to nielegalne!)… Chwileczkę, najpierw trzeba z powrotem zalegalizować swobodną absorpcję wody, żeby zastosowanie tej kary w demokratycznym i praworządnym społeczeństwie było legalne... Przykład – może dla niektórych karkołomny i nader abstrakcyjny - który podałem, ma na celu pokazanie śmieszności ludzkiego działania, które arbitralnie ma rzekomo wprowadzać ład w otaczającym nas świecie. Nie jesteśmy w stanie - ani fizycznie, ani też inaczej - kontrolować świata i mieć nad nim pełnej władzy. Ale  żądza tej pełnej władzy odbiera nam często zdrowy rozsądek. Nasze działania wzbudzają najprawdopodobniej konwulsje śmiechu Boga, który być może z tego powodu (któż odmówiłby sobie takiej rozrywki!?) wciąż zwleka z Sądem Ostatecznym. Może też zwleka, bo wciąż zastanawia się, jaką miarą można sądzić osoby niepoczytalne i tak niekonsekwentne w swym działaniu.  Bo On prawdopodobnie nas takimi nie stworzył – pozwolił nam jedynie takimi się stać, dając nam wolną i nieprzymuszoną wolę. Jeśli potrafił to wcześniej przewidzieć, oznacza, że albo my, albo On, coś mamy przez to osiągnąć. Albo – najprawdopodobniej – wspólnie. Żyjemy bez wątpienia w przełomowych czasach. Czasach wielu przewartościowań. Ogólnoświatowa sieć Internetu, z jego dobrodziejstwami i zagrożeniami, stała się współczesnym „bajkowym” lasem, gdzie oprócz siedmiu krasnoludków, Jasia i Małgosi, Czerwonego Kapturka, można też spotkać niezwykle często wilka lub łatwo trafić do chatki Baby Jagi z kuszącego piernika, gdzie czeka już rozgrzany piekarnik i otwarta książka kucharska z przepisami samego doktora Hannibala Lectera. Linków do chatki nie zamieszczam, bo jest ich równie potworna ilość i ciężko by je tu było zmieścić. Pewne zjawiska i związane z tym procesy są raczej nieodwracalne. Tak jak nie można zapobiec pisaniu wciąż nowych wirusów komputerowych (można jedynie ulepszać ochronę przed nimi), tak trudno jest zabronić internautom wymieniania się plikami, bo po pierwsze, każde zabezpieczenie przed tym, wywoła natychmiastową reakcję wyszukania jego obejścia. Po drugie i najważniejsze, przecież Internet właśnie po to został stworzony, żeby się, czym się da, za jego pośrednictwem wymieniać. Życie w świecie umów społecznych na warunkach dyktowanych przez „możnowładców” (którzy stali się takimi kosztem tanich jak guzik z pętelką wyrobników) jest dyktaturą. Może żyjemy już w Chinach Ludowych Ziemskiego Globu? Może to wszystko należałoby jakoś przewartościować? Być może kolejny sobór Kościoła katolickiego będzie poświęcony (przez papieża?) ustaleniom w sprawie zniesienia celibatu księży (który od dawna jest jednym wielkim anachronizmem) i rozstrzygnięcia, co jest większym grzechem – ściąganie legalnie pornografii, czy nielegalnie płyt Kapeli znad Baryczy. I co jest bardziej szatańskie – „złośliwe” oprogramowanie, mające zabezpieczyć przed kopiowaniem, instalowane w plikach muzycznych i na płytach CD i DVD przez przerażonych perspektywą straty ogromnych zysków bossów fonograficznych i producentów filmowych, czy moje złośliwe komentarze na ten temat. Wierzę, że to nie mnie Bóg, w swej wielkoduszności, postara się jakoś ową złośliwość wybaczyć. Wierzę też, że woda, przemieniona przez Jezusa w wino w Kanie Galilejskiej, służyła temu, żeby się nim odurzyć w celu lepszej zabawy. Nie z obawy, że wodą w nadmiarze można by się „zatruć”.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz